Gałka. Tak miała na imię. :)
Od kilku dni poznaję Oslo. Dotychczas miałem dzięki Michałowi (właścicielowi mieszkania) możliwość jeżdżenia chyba jednym z najlepszych rowerów, na jakich siedziałem. Oto on:
Niezwykle lekki. W sklepach u nas kosztuje tysiące złotych, tutaj też. Jakieś ABSy w rowerze? Aż bałem się go używać na początku. Ludzie patrzyli na mnie (takie mam wrażenie) jakbym się dorobił w Norwegii. Dziwne uczucie. Z początku myślałem, że to tylko ja, ale kiedy szliśmy z Oliwią przez Oslo jakiś stary pijany chińczyk krzyknął do nas coś i się zaczął śmiać. Oliwia powiedziała, że powiedział, że ja mam o wiele lepszy rower niż ona... Niby żartobliwe, ale skoro pijany chińczyk wie, że ten rower jest sporo wart? Mam dziwne wrażenie, że w Polsce jeśli będzie mnie stać i jeśli zdecyduję się wrócić to na pewno kupię sobie rower. Skoro tutaj mogę dojechać kilkanaście kilometrów, to dlaczego nie mogę dojechać tak do pracy? Może nie codziennie, ale co jakiś czas to miła odmiana. Na pewno zdrowsza. Oczywiście tutaj kradną rowery. Kradną nawet siodełka (to akurat mogliby sobie wziąć - jest całe z twardego tworzywa. Istna masakra). Widziałem przy centrum handlowym że w kilku rowerach nie było siodełek. A ludzi w około pełno. Może jeżdżą bez? Tak czy inaczej, rowery się raczej się przypina. Cyganów w około jest sporo. I pomimo tego, że wydają się nieszkodliwi, to zawsze komuś coś może zginąć. Nawet przy pracy Oliwii zginęło ostatnio kilka rzeczy. Rower, czyjaś bluza itd. A na ogół Norwegowie powtarzają, że nikt niczego nie zabierze. Cywilizacja...
A więc zwiedziłem kawałek Oslo. Kilkanaście kilometrów pomiędzy uliczkami daje już pewien pogląd na miasto.
Oczywiście mógłbym sprawdzić i opisać gdzie te zdjęcia zrobiłem, ale tego nie zrobię bo nie pamiętam i jest to bezcelowe. To po prostu Oslo, a raczej fragmenty, które mi się podobały. Jest ich jeszcze więcej, zdjęcia zrobię jutro.
Samo centrum to nic innego jak skrzyżowania kamienic po kilka pięter, a na dole butików, kawiarenek i sklepików. W samym sercu tego wszystkiego mini centrum handlowe z napisem rodem z naszego pedetu z Lublina... I co się okazuje? Okolica oraz klimat - identyczny. Ciasne wyprzedaże i zapach perfum, kebaba i tekstyliów. :) Ale oczywiście w trochę lepszym wydaniu. Poniżej widok na to "centrum".
Drobna ciekawostka - jeśli komuś zachce się sikać. W samym centrum Oslo ciężko jest o toaletę, bezpłatną. Zawsze trzeba mieć przy sobie co najmniej 10kr (czyli nasze 5zł). Na szczęście mi się nie chciało. Dopóki człowiek nie zarabia jak Norweg sikanie w takim miejscu to luksus.
Jak już wcześniej wspomniałem - jazda rowerem to dla mnie czysta przyjemność. W całym Oslo panuje przekonanie, że rowerzyści są uosobieniem bogów, którzy zstąpili na ziemię. Nie wolno na nich trąbić, krzyczeć. A jak podjeżdżają do przejścia należy im bezwzględnie dać do zrozumienia, że to oni mają przejechać pierwsi. Na początku czułem się trochę winny, bo mnie osobiście by to nieziemsko wkurzało. Przecież taki kierowca musi co chwilę myśleć "zaraz mi ktoś wyjedzie, zaraz mi ktoś wyjedzie". A przecież człowiek może myśleć jeszcze o wielu rzeczach.
Pogoda w ciągu ostatnich dni jest świetna. Jest na przemian ciepło i chłodno. Dla kogoś takiego jak ja - czyli na wakacjach - to dobra opcja. Już powoli rozumiem dlaczego wszyscy chodzą tutaj w krótkich rękawkach non stop. Często też w krótkich spodenkach. Nie da się ubrać na każdą pogodę. Jedyne co można zrobić to przyzwyczaić swój organizm do zmian i do chłodu. Nie ma innej opcji. Czasem zawieje wiatr od morza - jest zimno. Trudno! Trzeba przyspieszyć kroku. Jak zaczął padać deszcz, kiedy byłem pod "pedetem" nikt nawet nie drgnął. Ludzie szli chodnikiem, rozmawiali przez telefony. Nikt nie uciekał do sklepów. Tylko ja... Kupiłem kartę telefoniczną z numerem norweskim i poszedłem dalej. Po deszczu nie było śladu.
Poznałem już kilka osób. Ludzie są przyjaźni, sympatyczni. Nawet jeśli ich poczucie humoru odbiega od normy to po prostu musisz to zaakceptować. Oni zaakceptują zapewne jakieś twoje dziwactwa. Niby normalna rzecz, ale w niektórych częściach świata nieznana. Niektóre wartości w życiu człowieka są uniwersalne, niezależne od koloru skóry, wiary czy poczucia humoru. Dziwactwa mają większą cenę na tym bazarze życia.
Praca Oliwii jest rzeczywiście miła. Pracuje na świeżym powietrzu, otoczona miłymi ludźmi. To dobrze.
W pracowni miała mały wypadek - rzeźba lekko pękła przy próbie "wodowania okrętu". Na szczęście nie stało się nic strasznego. Pęknięcia można zapełnić gliną. Ciężar podeprzeć. Kształt lekko uległ zmianie, ale jeśli się uda - projekt ocaleje i rzeźba się uda. Było dużo stresu, nerwów. Ale przy pomocy Neil'a - jej profesora - wszystko powinno być w porządku. Musisz przyznać, że coś w tym jest. Ja sam nie wiem dlaczego patrzenie na glinę, na powstawanie czegoś od drobinki do wielkiego projektu może być wciągające. Na swój sposób działa to na mnie jak terapia. Bardzo uspokaja. Nawet naprawianie pękniętego glinianego projektu, który kiedyś będzie wspaniałym okrętem jest bardzo znaczące i trudne. Czasem w tej pracowni nic nie słychać. Każdy pracuje w skupieniu. Czasem ktoś coś powie, wywiązuje się ciekawa rozmowa, potem znowu gram za gramem z błota tworzy się rzeźba. Dziwnie prymitywne poczucie tworzenia. Takie najbliższe naturze. Ale nie myślcie, że to tylko lepienie babek z piasku. To także chemia. Mnóstwo chemii. Od składu gliny, przez dodatki, szkliwa i kolory. To wszystko powstaje poprzez łączenie pierwotnych substancji. A na końcu i tak nie masz pewności, że otrzymasz to co zechcesz... Może to właśnie o to chodzi?
Ja za to zapytałem w orientalnej restauracji czy dostali mojego maila. Okazało się, że facet przez kilka dni nie sprawdzał poczty. Powiedzcie mi, jak to możliwe, żeby w dzisiejszych czasach ktoś nie sprawdzał maili przez kilka dni? Szok. Mają sprawdzić, rzucić okiem, oddzwonić. Wciąż wysyłam CV, pojawiają się oferty pracy. Czasem mam wrażenie, że trochę za dużo, bo nie ogarniam tego. Ale znalazłem powoli system, wszystko kataloguję. Była nawet oferta wystawiona przez dobrą firmę rekrutującą z Wrocławia! Poszukiwali doświadczonego administratora Sharepoint. Ja miałem z tym styczność, ale niewystarczającą. Ale wysłałem. Pani oddzwoniła, porozmawialiśmy. Na chwilę obecną na to stanowisko nie, ale zapisała w bazie, ma się rozejrzeć. To też ważne, że coś się rusza. Oby tak dalej. Aha, nie wspomniałem o pensji. To stanowisko akurat to rząd wielkości 650 tys koron rocznie. Nieźle, ale jak by odliczyć koszty życia tutaj, podatki i temu podobne to jednak nie wychodzi aż taka fortuna. Ale to i tak kosmiczna kwota. Spróbujemy, zobaczymy.
Nowe mieszkanie jest całkiem fajne. Ogólnie ma pewnie z 80 metrów. Położone jest blisko nabrzeża - około 2 kilometry. Pójdę jutro nad wodę. Po drodze kupię, albo zdobędę z centrum turystyki mapę Oslo. GPS i jego "trasy na skróty" dzisiaj kosztowały mnie ze 2 kilometry na około... Mieszkanie czyste i dość surowe. Tak jak to pisałem do tej pory. Norwegowie nie mają zbyt wielu mebli. Większość białe lub czarne. Ja w pokoju mam białe ściany, białą szafę, czarne łóżko. Pokoi są 3 + duży salon. Na razie mieszka tutaj koleżanka Oliwii - bardzo cicha artystka o imieniu Ane Liv (chyba tak się to pisze). Pracuje na słowach. Ciekawe, opiszę to niedługo, jak to zrozumiem. Sama okolica jest już bardziej ruchliwa - komunikacja miejska i szlak w kierunku centrum. Czuję się bardziej jak w domu. :) Co chwila za oknem coś przejeżdża. Ale i tak nie jest źle. Nikt nie ma skuterów, czy dziurawych tłumików. Bo i po co? Czasem ktoś przechodzi, ale zamknę okno. Jutro spróbuję zadzwonić w kilka miejsc, doładuję telefon, zapłacę za mieszkanie do końca lipca. Rozejrzę się po okolicy, pewnie zrobię jakieś zakupy. Porobię zdjęć.
Mam wrażenie, że ktoś strasznie ze mnie drwi na górze. Wczoraj myślałem przed zaśnięciem o czasach, gdy moim marzeniem było wynająć z kimś mieszkanie w wielkim mieście. Spać w średniej dzielnicy, niedaleko portu, na wygodnym materacu bez łóżka. Mieć surowe otoczenie do medytacji i treningu i prostą pracę, która na to pozwoli... Nie daj Odynie jeszcze dostanę taką pracę... :) Wtedy będę musiał się zmierzyć ze swoimi fantazjami. I nie będzie to łatwa walka...
Na sam koniec - rozluźnienie. Ładny, prawda? Jutro napiszę o moim nowym amulecie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz