A więc od czego tu zacząć...
Może od tego, że usłyszałem od rodowitych Norwegów, że siła i odwaga wikingów brała się od grzybów, które zbierali po drodze? I żarli je na potęgę, często robili z nich wywar. A ich okrzyki i zapał do boju był niczym innym jak efektem ubocznym... To tak jak nasze zwycięstwo pod Grunwaldem... Widocznie nic nie jest tak oczywiste, jak się z początku wydaje.
Jest też dobra strona tej informacji. Dowiedziałem się o grzybie chaga - niesamowitym źródle antyoksydantów i witamin oraz soli mineralnych. Można je spotkać w zalesionych terenach Norwegii i np. robić z nich wywar, albo dodawać do pieczenia mięs itp. Ciekawe, może kiedyś ktoś mi pokaże. Sam trochę nie mam odwagi tego szukać. Założę się, że po kilku godzinach wszystko wygląda jak chaga...
Spacerowanie w kierunku centrum Oslo nie wymaga już GPSa. To bardzo miłe uczucie. Spacerowanie zajmuje znacznie mniej czasu, znam nazwy kilku ulic i wygląd kilku budynków i podróżowanie od razu jest prostsze. A jednak granie w gry, szczególnie te z labiryntami przynosi wymierne korzyści. "Za następnym zakrętem będzie drzewo, skręć w prawo". I już.
A więc wczoraj w większości ćwiczyłem, czytałem, więc nic ciekawego się nie działo, ale dzisiaj postanowiłem znowu zrobić rundę po okolicy Karl Johans gate i Brugata. Oczywiście, jak można się było tego spodziewać, lunął deszcz, kiedy tylko wychyliłem się poza klatkę schodową... Ale to nic, pomyślałem, zawsze trzeba mieć ze sobą kurtkę przeciwdeszczową. I niezrażony deszczem (który przybierał na mocy) ruszyłem w dół ulicy, w kierunku centrum.
Oczywiście, jak możesz się domyślić, deszcz przemienił się w ulewę, a ja musiałem wskoczyć do jakiejś okolicznej knajpy, przeczekać. Po drodze minąłem cygankę z piwem w ręku. Chwilę potem owa cyganka prosiła, czy mogę pożyczyć jej telefon, bo ona musi gdzieś tam zadzwonić. Powiedziałem, po angielsku, że jestem biedny i że nie mam telefonu. Ona i jej kolega byli bardzo zdziwieni, ale patrząc mi w oczy chyba uwierzyli, że nic nie ugrają. Nie miałem siły tłumaczyć jej, że skoro miała na piwo, miała też na telefon. Chyba biedni imigranci naprawdę mają tutaj ciężkie życie... Tyle trudnych wyborów... piwo, czy telefon do dzieci...
Deszcz zelżał na tyle, że mogłem iść dalej.
Przez Oslo przebiegają jakieś rzeki. To bardzo trudne utrzymać je w ryzach, ciągle budują, odsączają teren. To raczej robota nie do zakończenia. Sporo się mówi o tym, że dopóki nie wymyślą materiału, który oprze się wodzie i drobnym kamieniom nie da rady tego zrobić raz, a dobrze. A zobaczcie, co stoi z tyłu... Taki budynek, nawet lekko podmyty nie jest łatwo przywrócić do pionu.
W centrum kupiłem kartę doładowującą telefon (muszę mieć gotowy na poniedziałek). Zapytałem w sklepie z workami bokserskimi o Karate Kyokushin, ale powiedzieli, że klub nie stać było na utrzymanie w Oslo i dlatego przeniósł się na obrzeża. Smutne. Zamiast tego popularne jest jakieś magiczne kung-fu i sztuka walki i zabijania spojrzeniem... niech tak będzie, trudno. Będę ćwiczył sam. Magiczna joga do mnie nie przemawia. Może z czasem, kiedy zmięknę do poziomu bycia typowym współczesnym obywatelem Norwegii.
W drodze powrotnej słyszałem kilku Polaków. Teraz już wiem, że to nie omamy. Oczywiście jeżdżą rowerami. Typowy Polak zbiera na samochód w Polsce, a nie w Oslo. Tutaj Skoda Octavia, która kosztuje u nas 70 tys. kosztuje 140 tys. Kalkulacja jest prosta.
Jednakże coś pociągnęło mnie dzisiaj w kierunku klaksonów i migających świateł. Ludzi było też sporo, więc pomyślałem - co mi tam. Zobaczę. Policja kierowała ruchem, a z daleka słyszałem muzykę. Wiedziałem, że coś się będzie działo. Oczywiście, pierwsze skojarzenie było typowo polskie - demonstracja przeciwko aborcji, lub zakończony mecz Lublinianki lub Motoru... Ale nie! Było to coś zupełnie przeciwnego. Moja Polskość została wystawiona na próbę, kiedy zobaczyłem tira, ciągnącego wielką wannę z facetami po 50-tce kąpiących się w pianie i śpiewających w niebogłosy. Parada gejów i lesbijek. Niektórych naprawdę ładnych, muszę przyznać... Aż szkoda.
Ale jak zobaczyłem ich radość i nieskrępowanie, podczas gdy deszcz rozpadał się na dobre, zrozumiałem, że jedyne co może nas do nich zrażać to zwykła, ludzka (bo nie zwierzęca przecież) zazdrość. Wiedzieli kim są, nie krzywdzili nikogo, rozdawali balony i starali się pokazać, że nie zarażą nikogo swoją "chorobą" a co najwyżej radością.
Muszę wam powiedzieć, że ludzie wyglądali różnie. Oczywiście ci, którzy mieli najwięcej do zarzucenia to byli arabowie. Nie wychodzili ze swoich sklepików, udawali, że to się nie dzieje. Na ich twarzach nie dostrzegłem uśmiechów. Kobiety, zza swoich peleryn nie patrzyły w kierunku parady, odwracały wzrok, a nawet oscentacyjnie odgradzały się od tych ludzi. Jeśli miałbym wybierać, chyba wybrałbym gejów za sąsiadów... Co mogliby mi zrobić? Poradzić w sprawie mody na nowy sweter? Podlaliby mi kwiatki... Proszę cię... Ja nie słyszałem o zamachach organizowanych przez gejów... A ty?
Zamyślony, dreptałem w kierunku Schweigaards Gate, kiedy zobaczyłem ciekawe graffiti. Scena z gwiezdnych wojen.
Ciekawe, prawda?
Potem poszedłem do sklepu imigranckiego, ale dzisiaj nie mieli jakiegoś szczególnego wyboru. Zestawy przypraw, gruszki i szpinak za 5 koron. Nic, co by mnie na dzisiaj interesowało. Przyjdę w poniedziałek - w niedzielę wszystko zamknięte. To kupowanie w workach za 5 koron jest całkiem ciekawe. Z jednej strony wiesz co kupujesz, a tu jednak niespodzianka. Pośród pomidorów trafia się papryka, czy zgniłe awokado...
Poszedłem zatem do lokalnego Kiwi Marketu (Kwiki Mart). Tam oczywiście:
Kupiłem bułki trochę rzeczy. Niektóre tańsze, niektóre droższe. 1kg dżemu - 7zł. 2 puszki tuńczyka za 4zł. Także nie wszystko jest droższe. Wiadomo, na razie trzeba się rozglądać, szukać alternatywy cenowej. Mięso mają wszędzie dość drogie.
Na koniec dowiedziałem się, że monety wrzuca się samodzielnie. Więc za 51 koron, które miałem zapłacić dałem 50 w banknocie oraz 5 w bilonie. Bilon trzeba wrzucić do oddzielnej maszyny. Jak się okazało w domu, ta maszyna wydaje jednak resztę. A więc z całej tej ekscytacji straciłem 4 korony. :) Człowiek się uczy całe życie. Aha, jeszcze jedno - paragon jest na wyraźne życzenie. Normalnie sprzedaje się bez niego. Dziwne, prawda? Zakładają, że sprzedawcy będą uczciwi wobec skarbówki? No proszę Cię... litości...
I na sam koniec - samochód a'la Oslo. Całkowicie elektryczny, można go przestawić chyba ręcznie...
sobota, 29 czerwca 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz