Obiecałem, że następnym razem pokażę amulet. Oto on. Wczoraj przechadzając się Oslo znalazłem błyszczącą monetę. Tutejsza korona ma w środku dziurkę, może w ten sposób bronią się przed kryzysem? To dobry znak. Poczułem się dobrze. Niby człowiek nie powinien ufać takim drobiazgom, ale ja ufam. To jak teoria chaosu, wiem. Jaki to może mieć wpływ na moje życie? Być może niewielki, być może ta odrobina szczęścia sprawi, że będę lepiej spał, że dzięki temu bardziej się uśmiechnę pytając o pracę i dlatego moje cv zostanie wzięte pod uwagę? Kto to może wiedzieć.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy pod wieloma względami. Obudziłem się w nowym miejscu całkiem wyspany, ale zdezorientowany. O 9 rano było cicho, myślałem że mojej współlokatorki nie ma. Jest po wyjściu ze szpitala, więc domyśliłem się, że będzie chciała spać dłużej. I miałem rację. Planowałem wycieczkę, ustawiałem GPS, jadłem śniadanie do 12, kiedy wstała. Ona zaczęła się krzątać po mieszkaniu, a ja wystartowałem na podbój centrum Oslo od innej strony.
Już na wstępie chcę powiedzieć, że z jednej strony bez GPS-a takie spacery mogłyby się źle skończyć, ale z drugiej strony ktoś kto projektował oprogramowanie do tych map powinien zostać wychłostany... O tym później.
Spacer w dół ulicy Stromsveien w kierunku nabrzeża i centrum był bardzo przyjemny, pomimo siąpiącego deszczu. Słońca nie zapowiadali, ale też nie nadawali deszczu. Nie ufam tym prognozom jeszcze bardziej niż naszym. Tak jak piszą poradniki - warto mieć zawsze pod ręką parasol i koszulkę z krótkim rękawkiem i słoneczne okulary.
Po drodze mijałem okolice takie jak ta, obok dworca autobusowego. Nie narzekajcie na brak pomysłów w Polsce na zagospodarowanie przestrzeni. Tutaj obok siebie zobaczycie starą kamienicę i super nowoczesne budynki. Powiem krótko - nie podoba mi się to. Nie ma to żadnego sensu, a estetycznie odpycha. Szczególnie, że na taki klimat otoczenia przekładają się też ludzie. Każdy może być całkowicie odmienny, nie wiadomo czego się spodziewać. Super drogie garnitury i Porsche obok starego Citroena przerobionego na elektryczny i ciuchów po starszym bracie... Dysproporcja goni dysproporcję. Ciężko się skupić.
Włączyłem muzykę, żeby trochę odizolować się od szumu miasta. Spacerowanie pomiędzy straganami z owocami jest całkiem przyjemne. Mają ich sporo i można trafić dobre ceny. Jutro jak nie będzie padać pójdę po trochę warzyw i owoców. Oczywiście sprzedają je imigranci - tak jest taniej niż w sklepie norweskim. No i jeśli trafi się promocja (np. banany mają plamki, albo są zbyt proste...) to cena leci w dół na szyję, bo rodowity Norweg nie kupi takiego produktu... Głupi Norweg...
Mijałem niezliczone sklepiki, stację pociągów (bardzo zatłoczoną, ale usystematyzowaną). Podczas przyjazdu z jednego z 20 peronów wypadło tyle ludzi, że przez moment nie wiedziałem czy idę w dobrą stronę. Wzrost pomógł znacząco...
Ładny główny deptak zaprowadził mnie do miejsca, gdzie oczekiwałem znaleźć dojo Karate Kyokushin. Widocznie strona internetowa nie była odświeżona przez kilka lat, bo w tym miejscu był klub fitnesu, a młody chłopak nie wiedział o co chodzi. Zamiast tego znalazłem też taką tablicę.
W wąskiej klatce schodowej, którą schodziłem ze wspomnianego klubu fitnesu zobaczyłem ogłoszenie baru, w którym gra się w Starcrafta 2! Niesamowite. Zajrzę tam w wolnej chwili. Może nawet jutro. Granie na kompie i piwo obok? W centrum Oslo? Może jeszcze pracę tam znajdę? To by było zbyt piękne...
Następne na liście było centrum informacji turystycznej. Deszcz zaczął mocniej padać, ale nie przeszkadzało mi to. Kurtka przeciwdeszczowa, kaptur i dobre buty w połączeniu z krótkimi spodenkami to strój idealny na taką wyprawę.
Poszukiwania zapędziły mnie na dziwny plac. Dopiero po chwili załapałem, że jestem w najbardziej obleganym miejscu Oslo - placu z Ratuszem. Było dobrze, to już niedaleko wody. Jak się okazało, turystom nie przeszkadzał deszcz. Fale Japończyków robiących zdjęcia smartfonami i czym się dało wylewały się jedna za drugą z autobusów. Emeryci po 70-tce. Uśmiechnięci Japończycy. Kolejny obrazek do albumu wspomnień pozytywnych. Wejście do Ratusza bezpłatne, zwiedzanie bezpłatne. Butelka wody 300 ml przy wejściu - 60 koron (30zł), kibel 20 koron. Tiaa. Po moim trupie. Oczywiście wszyscy zwiedzający nabrali się na porozkładane książki, poradniki, przewodniki, za które musieli zapłacić. Ja zamierzałem zaoszczędzić. Rozejrzałem się po Ratuszu, zrobiłem kilka zdjęć.
Ratusz całkowicie z kamienia. To spory kontrast do budynków z tamtych lat, które były drewniane. Któryś z mądrych władców stwierdził, że nie opłaca się go odbudowywać po każdym napadzie, bo go ciągle palą. Chyba Harald któryś, nie pamiętam, zarządził, że czas na zmiany... Sam ratusz dla zwiedzających jest niewielki, ale wrażenie robią gigantyczne odrzwia, okna oraz malowidła na ścianach. Sami powiedzcie, co do cholery pośród normalnego życia na wsi robi taki obrazek? Znalazłem to na ścianie, gdzie takich scenek było kilkadziesiąt. Ta jedna mi nie pasowała...
Ludzie broniący się przed atakiem gigantycznych robali... Entomorph... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Kolejna tajemnica do rozwiązania! Dodatkowo obrazy władców zrobione w dziwnej technice... niczym z powieści S. Kinga "Ręka mistrza"...
A tutaj sala głosowań i obrad Rady Miasta.
Po wyjściu z ratusza znalazłem po dłuższej chwili Informację Turystyczną. Było ciężko, bo przed wyjściem zobaczyłem widok na zatokę, a w niej:
Nad nabrzeżem zobaczyłem też kawałek twierdzy Akershus. To od niej ma nazwę cała okolica... a może odwrotnie? Sama twierdza to już skrawki zieleni i mury, kilka zabytkowych armat wzdłuż brzegu... I tak nie dałyby rady temu kolosowi.
Ogólnie dzień był bardzo udany, chociaż wróciłem całkowicie mokry. Deszcz padał oczywiście do momentu, kiedy wszedłem do domu. Nawet nie miałem siły robić po drodze zakupów, szczęście że mam sporo żarcia. Te ulotki i poradniki zawinąłem z informacji turystycznej. Spokojnie, były za darmo. Obym miał czas to wszystko przejrzeć! Zadzwoniłem też do jednej z knajp, na których mi zależało z pracą. Okazuje się, że określenie "od zaraz" w języku Norweskim to także lekka przesada. Zaraz to za tydzień, może dwa... bez pośpiechu... Trzeba mieć na to czas...
Na koniec oczywiście ciekawostka. Idąc nabrzeżem znalazłem portfel. Ewidentnie porzucony po "skrojeniu". W środku nic wartościowego poza zdjęciami dzieci i przepustką do pracy. Zabrałem, nikt by go nie znalazł, bo szedłem na skróty, dzięki mojej super nokii, która wydłużyła mi spacer powrotny o kilka kilometrów... Zrobiło mi się szkoda osoby, która straciłaby zdjęcia dzieci. Pozbierałem całość, zapakowałem do woreczka strunowego (akurat miałem) i zabrałem ze sobą. Na razie próbowałem znaleźć tę osobę w googlach, bezskutecznie. Rozmawiałem z moją współlokatorką i jutro pójdę na komisariat. Niech zwrócą właścicielce.
Niech to będzie mój wkład startowy w dobrobyt i spokój w Norwegii. Niewiele, ale to zawsze jakiś start. Poza tym i tak już jestem zarobiony tę jedną koronę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz