Minęło kilka kolejnych dni. Nie pojawiały się tutaj nowe wpisy, bo tak naprawdę nic szczególnie innego od poprzednich wydarzeń nie miało miejsca. Teraz, kiedy uzbierało się ich kilka mogę z czystym sumieniem zasiąść do pisania.
Przede wszystkim jestem w mieszkaniu sam. Moja współlokatorka pojechała do koleżanki na tydzień. Mam mnóstwo miejsca, a raczej przestrzeni. Mogę spokojnie ćwiczyć, nie przeszkadzam nikomu. Wszystkie obowiązki związane z utrzymaniem mieszkania są na mojej głowie, ale przecież to ponoć nie wiele. Ale jednak miło jest je dzielić z kimś innym. Ale nie ma się co nad tym rozwodzić, mieszkanie samodzielnie jest na razie całkiem przyjemne.
Mam czas na wiele rzeczy, na które nie miałem czasu do tej pory.
Byłem nad lokalnym jeziorem na wycieczce. W końcu. Intrygowało mnie to jak i cała jego okolica. Jednak mapy w nawigacjach nie są w stanie oddać ukształtowania terenu. Często już miałem tutaj okazję przekonać się, że 5km na mapie, to niezupełnie zawsze to samo co 5km w rzeczywistości. Przede wszystkim musisz pamiętać o czym? O różnicy wysokości. Zjeżdżamy na rowerze, wjeżdżamy pod górę, zjeżdżamy... i tak dalej... To znacznie "urozmaica" podróżowanie.
Sama okolica jeziora to spokojna (tak, jeszcze bardziej) dzielnica Oslo z niewielkimi polami uprawnymi dookoła.
Na polach pasą się małe, długowłose krowy. Konie też jakieś mizerne... Ale ewidentnie nie narzekały.
Samo jezioro jest otoczone trasą rowerowo - biegową, po której co chwilę zasuwa jakiś Norweg lub Norweżka. Pomimo pory, o której się tam zjawiłem (12-13) mijałem sporo ludzi. No i dochodzi do tego jeszcze pogoda, która wcale nie służyła przyjemnemu wypoczynkowi. Co chwila padało i przestawało. Wierzcie mi, Norwegowie są chyba nieprzemakalni - mało kto przejmuje się opadami deszczu. Nie raz już widziałem nastolatków, którzy z dumnie podniesioną głową, wyszykowani na jakieś spotkanie, ze słuchawkami na uszach i smartfonem w ręku szli spokojnie, podczas gdy nad ich głowami rozpoczynała się ulewa. Nikt nie biegnie, nie wyciąga nagle parasolek. Po prostu idzie się dalej. Deszcz to deszcz.
Może i słońce nie dopisywało, ale wierz mi - i tak było przyjemnie. Harmider spowodowany przez rybitwy i inne ptactwo był całkiem przyjemny dla ucha. No i samo położenie jeziora, z dala od trasy samochodowej też ma swoje uroki. Prawie jakby człowiek znalazł się poza miastem.
---
Od wczoraj pogoda dopisuje i prognozy mówią o 20-24 stopniach do końca tygodnia. Słońce wyszło zza chmur i na placach, w parkach i na nabrzeżu pojawiła się masa ludzi. Każdy chłonie słońce ile wlezie. Ludzi jest naprawdę sporo, przychodzą całymi rodzinami, organizują pikniki, imprezy. Po całym mieście rozrzucone są albo betonowe grille na użytek publiczny, albo specjalne kontenery na odpadki grillowe. Sporo ludzi kupuje jednorazowe grille z węglem i podpałką - mamy je w Polsce. Po zrobieniu żarcia wyrzuca się całość i odpadki do specjalnego pojemnika i już. Wydaje się proste, ale jednak i tutaj sporo osób o tym nie pamięta. Nawet jeśli pojemnik jest oddalony o kilka metrów.
Oczywiście podczas takich spotkań dozwolone jest picie alkoholu na świeżym powietrzu. To znaczy nie jest, ale jest akceptowane. Nie słyszałem o przypadku zatrzymania przez policję. Każdy więc siedząc na kocu ma nieopodal piwo, lub butelkę wina. Atmosfera niczym z otwartych imprez studenckich, ale bez zbędnego hałasu i całej oprawy. Nikt nie stara się innym nie wadzić. Wciąż dziwnie się czuję, siedząc nieopodal innych narodowości - Arabów, Jamajczyków, Chińczyków itd... To takie kuriozalne. Człowiek może siedzieć w Świdniku / Lublinie i twierdzić, że jest osobą otwartą na świat. Ale w takich momentach nie wiadomo do końca gdzie się jest i jak się powinno zachowywać, żeby nie zrobić czegoś niestosownego, nieakceptowanego przez inne środowiska. Taka wstępna tolerancja - niby coś oczywistego, ale trzeba się do tego przyzwyczaić.
Odwiedziłem też Frogner Park, chyba największy park w Oslo, może w Norwegii. Piękny, zaprojektowany z rozmachem. I znowu, zobaczyłem masy ludzi, odpoczywających na trawie, spacerujących po ogrodzie, mnóstwo turystów, a jakże. Ale mimo to, wrażenie przestrzeni nie znikło.
Bardzo mi się to miejsce spodobało. Mam wrażenie, że odwiedzę je jeszcze nie raz. Jest w nim mnóstwo zakamarków, które mam ochotę zobaczyć. Dystans na rowerze nie jest przerażający - razem ze spacerem po okolicy to tylko 15km w obie strony.
---
W piątek byłem pierwszy raz na ćwiczeniach jogi w odmianie dla "wojowników". :) Sama nazwa od razu wydała mi się trochę śmieszna - joga zazwyczaj kojarzyła mi się z czymś zupełnie przeciwnym do walki, ale z ciekawości musiałem sprawdzić.
Muszę ci powiedzieć, że ćwiczenie jogi, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do innych ćwiczeń i innego zmęczenia jest miłą odmianą. Przede wszystkim oddychamy jedynie nosem. Po drugie, ruchy są powolne i napinanie całego ciała nadchodzi stopniowo. Niektóre pozycje nie komponowały się z moją wagą i aktualnym stanem rozciągnięcia, ale to nic. Starałem się dotrzymywać kroku i pod koniec treningu byłem na prawdę dobrze rozgrzany. Niektóre z pozycji spróbuję zapamiętać, opisać. Może się przydadzą na jakimś treningu u nas? Trzeba się uczyć cały czas i być otwartym na nowe doświadczenia.
Dzisiaj jest kolejny ładny dzień. Istnieje szansa, że pojadę na plażę. Tak, w Norwegii są plaże. I ludzie się kąpią. Oczywiście po Norwesku. Fiord i skały. Ale i tak brzmi ciekawie. Zobaczymy, może uda się podjechać rowerem? To już jednak większy kawałek, ale co tam! Dystanse tutaj przestają mieć znaczenie. Mam tylko nadzieję, że będzie gdzie usiąść. Dam znać.
niedziela, 7 lipca 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz