A więc dzisiaj pojeździłem rowerem więcej niż zwykle. Rano trochę po mieście, potem na "cmentarz" a potem na plażę.
Droga na samą plażę wiedzie najpierw przez tłoczne centrum, ale po kilku kilometrach zaczynasz jechać przez pola, przez ścieżki do tego przystosowane. Przypomina jak to O powiedziała "dawną drogę na Krępiec". Kto jeździł, ten wie.
Pogoda dopisywała od rana. Słońce w mieście to nic nowego. A nad morską plażą nie byłem już od wieków. Naprawdę, nie pamiętam dokładnej daty. Pewnie jakieś kolonie... Albo wycieczka. A tutaj, proszę, pół godziny spokojnej jazdy rowerem i jesteś na plaży. Co prawda to nie typowy piasek, a podłoże w wielu miejscach jest kamieniste, ale to nieważne.
Na plaży spokój. Owszem, sporo ludzi. Nawet byłem zdziwiony, że ok. godziny 15:30 będzie tam tyle osób. Ale przecież są wakacje. Duża część to ludzie młodzi. Dużo osób tylko "na chwilkę". Bo przecież mają taką możliwość. Turystów chyba niewiele, takie plaże nie są dzisiaj atrakcyjne. Za mało tutaj blichtru, przepychu. Nie to co po drugiej stronie zatoki, ale o tym zaraz.
Oczywiście, biegające małe dzieci. Gdzieniegdzie rozpalone jednorazowe grille. Ale jakoś tak ciszej, nikt się nie wydziera. Nikt nie chleje piwa. Nie gra muzyka nastawiona z podrasowanej tekturą astry na maksa. Owszem, jest szum ludzi i rozmów, ale doszedłem dzisiaj do wniosku, że nieznajomość języka ma swoje dobre strony - nie muszę słuchać o cudzych problemach, sprawach zawodowych, planach na weekend. Siedzę i pomimo tego, że ktoś mówi, to jednak słyszę tylko dźwięki. I na razie mi to nie przeszkadza.
Woda? Zimna i cholernie słona. Podłoże - kamyki, muszle i rozgwiazdy. Mało osób wskakiwało do wody. Ale ja mam za sobą pierwszą kąpiel. Dziwnie relaksująca, jeśli nie liczyć rozciętej muszlą stopy. Teraz tylko muszę skruszyć z siebie sól. Dodatkowo słońce dawało dzisiaj nieźle czadu, już czuję plecy. To całkiem przyjemne mrowienie, kiedy wiesz, że za długo siedziałeś na słońcu. Przyjemne, prawda?
Wracaliśmy nabrzeżem. Co mogę powiedzieć...
Śliczna okolica, chociaż blisko drogi ekspresowej. Na drugim zdjęciu w tej serii możesz zobaczyć kawałek pałacu króla. Taka "letnia rezydencja". Muszę powiedzieć, że ilość jachtów zrobiła na mnie nie lada wrażenie. Oczywiście pozytywne. To wrażenie niedługo uległo pogorszeniu, kiedy wjechaliśmy na nabrzeże i główny port. Ilość ludzi, turystów, barów, smrodu perfum, lakierów do włosów, tłuszczu z knajp i piwa z pubów zrobiła na mnie mieszane wrażenie. Mieszane, ale ogólnie tak jak zawsze - takie miejsca działają na mnie odstraszająco. Każdy chce być bardziej widziany. Każdy ma lepsze okulary, za 10000 koron. Oczywiście, jak się śmiać, to z klasą "ho ho ho". I jeszcze ta ilość betonu, która chce się na ciebie zawalić. I każdy budynek zrobiony w innym stylu, wepchnięty w dosłownie każdą wolną szczelinę lądu.
Dzielnica Snobville... Na szczęście szybko się ulotniliśmy.
Wiadomo - co kto lubi.
Miło było odpocząć nad wodą, popatrzeć na mewy, na statki, na surferów. Jest coś w morzu co zawsze mnie przyciągało. A może to nie morze? W ogóle głęboka woda. Już to mówiłem wiele razy, ale powiem raz jeszcze. Zapewne gdybym mógł wybierać - wybrałbym życie pod wodą.
Wkrótce odwiedzę kolejne plaże. Dam znać jak poszło już niedługo. Ale jedno jest pewne - zazdroszczę im ponownie - w zasięgu roweru mają góry, plażę, parki i lasy.
środa, 10 lipca 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz