wtorek, 16 lutego 2010

Niszczyciel gwardii. Przygotowania do drogi.

 W poniedziałek minął ostatni dzień mojej pracy. Pożegnałem się z kolegami i koleżankami oraz zakończyłem szkolenie egzaminem dla grupy słuchaczy. Liczyłem na jakieś oświecające doznanie, którym mógłbym się z Tobą podzielić, ale... nie nadeszło. Tyle lat spędzonych w kamienicy, a tu nic? Chyba sobie żarty robisz tam na górze? (Chciałem zrobić to teatralnie i powiedzieć to na wejściu do sali szkoleniowej, ale się powstrzymałem. Mogliby to inaczej odebrać...)

Czyżbym rzeczywiście był tym, za kogo uznała mnie kiedyś D.? Mam nadzieję, że to czytasz i pamiętasz dawne rozważania jeszcze w liceum. Nie zapomniałem. Myślę o tym ilekroć staję naprzeciw ważnemu wydarzeniu w moim życiu. I wiesz co? Zazwyczaj nie czuję wtedy nic. Nie wiem co się stało ze mną na przestrzeni kilku lat. Może potrzebowałbym pomocy kogoś bezstronnego i zaufanego, żeby dowiedzieć się gdzie leży problem. Czy to źle. Czy to dobrze. Nie wiem, ale kiedyś jeszcze o tym napiszę. Niektóre wspomnienia odnoście "niszczenia" wciąż nie dają mi spokoju. Być może to jedne z tych duchów, które nie chcą się od nas uwolnić.

Jedyne co czułem wychodząc przez ciężkie drewniane drzwi na mróz i skrzący śnieg to lekka nostalgia. Niczego nie żałowałem. Niczego nie spaliłem za sobą. Gdybym więcej miał nie wrócić do tamtego miejsca, nie czułbym wyrzutów. To tylko cegły, farba i zaprawa. Wszystko obróci się w pył. A jeszcze szybciej odchodzą ludzie. Dlaczego zatem czuć coś więcej? Czy powinienem? Chyba tak. Czuję coś na wzór poczucia winy, obowiązku. Ale z drugiej strony nie czuję także niczego podobnego w domu i w innych miejscach.

To dziwne, chyba dochodzę do pewnego wniosku. Pewna prosta wizja zaczyna być czytelniejsza... Zadziwia mnie coraz bardziej to, jak precyzyjnie można określić siebie, odszukać pewne wady i zapanować nad nimi, pracować, jeśli tylko jest się ze sobą szczerym. Otóż wydaje mi się, że przywiązuję się do przedmiotów, a nie do miejsc. Otaczam się wspomnieniami zamkniętymi w przedmiotach, obrazach, lub jak to kiedyś nazwała moja babcia "durnostojkach". I cieszę się, że moja druga połowa też tak uważa. Dzięki temu łatwiej nam będzie się przenieść. A dotykając ramki zdjęcia będę mógł sięgnąć w głąb do zachowanych slajdów...

A więc podsumowując ten wątek - nie wierzcie w to, że jesteście mocno przywiązani do miejsc. Przynajmniej moje oczy to tak widzą. Nie bójcie się opuszczać swoich czterech ścian. Poszukajcie wzrokiem trochę dalej. Nie wierzę, że na tym całym świecie nie ma dla nas miejsca, w którym nie byłoby nam lepiej, łatwiej, inaczej. A przecież jeszcze nie raz po naszych "cmentarzach" przebiegną zwierzęta. Świat będzie się kręcił w tą samą stronę, co do tej pory. A więc, artefakt w dłoń, i do podziemi, w drogę!

A teraz coś o czymś lekko innym

Po raz pierwszy od początku tego bloga nie wiem jaki obraz zamieścić na początku. To trochę tak, jakbym nie widział ilustracji do obecnego stanu mojego ducha. Wszystko wokoło wypełnione jest barwami, kształtami i dźwiękami. Niektóre widzę po raz pierwszy. Niby już wcześniej pakowałem się na wyjazd, przygotowywałem do podróży, ale tym razem jest inaczej... Czas pomyśleć o zabraniu rzeczy, które będą mi towarzyszyć na co dzień. To tak jakby ktoś kazał Ci wybrać, co jest w Twoim życiu najważniejsze i spakować do pudełka. Ale wiesz co? I tak nie zabierzesz wszystkiego. To prawda - ponoć najważniejsze jest to, co się zabiera wewnątrz siebie. Ale zwróć uwagę, że większość uczuć i wspomnień jest połączonych myślą z przedmiotami, naszymi codziennymi artefaktami. Wazon, poduszka, lampka. Pojedyncze przedmioty są naszą kotwicą. Nasączone naszymi problemami i radościami, noszą prawie magiczne właściwości. Dlatego lubię się nimi otaczać, wbrew pozorom. Bardzo przywiązuję się do przedmiotów. Czasem zauważałem (i wciąż to widzę), że mimo częstego sprzątania biurka i okolicy pełno tam przeróżnych przedmiotów. Teraz widzę tam na przykład płyty z grami, które utrzymują mój umysł w stanie nieważkości. Ostatnio na warsztacie znalazły się Dead Space i stare, ale pełne przygód Divine Divinity. Obok stare materiały ze studiów, magazyny, umowy za ukończoną pracę, dyski twarde z danymi, plan Ottawy i Wrocławia, poniżej skrzynia z moimi skarbami. Na ścianie obok tablica z listami, które kiedyś dostałem od Agi, rozkład autobusów sprzed pięciu lat, kilka wizytówek. Na półce wyżej cztery bardzo ważne filmy w moim życiu: G.I.Jane, Tańczący z wilkami, Za garść dolarów i Rambo. Odnośnie ostatniego można mieć wątpliwości, dopóki nie przeczytasz książki Davida Morrella. Jest zupełnie inna od wizji filmu, który każdy oglądał. Pokazuje historię zagubionego chłopaka (młodszego ode mnie), który wychowywany przez system swojego kraju cierpi coraz większe katusze po utracie kolejnych fragmentów swojego życia. Rodzina, przyjaciele, wspomnienia. Po kolei zostawia je za sobą, robiąc miejsce zupełnie innej osobie w swoim ciele. Przeczytaj książkę, a zrozumiesz jak trudne zadanie postawiono przed Sylwestrem Stallone...

Ja na pewien czas też coś za sobą zostawiam. Na półce stoi także zdjęcie mojego brata, przytulającego się do mnie, kiedy jestem tuż po ślubie. On płacze, ja się staram uśmiechać. Jest to chyba najbardziej bolesna (a na pewno znajduje się w pierwszej dziesiątce) chwila w moim życiu. Dlatego też zdjęcie jedzie ze mną. Kiedy na nie patrzę, staję się bardziej rzeczywisty, staję twardo na ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, co mam i co jest dla mnie ważne. I choć zdjęcie jest smutne, lubię na nie patrzeć, ponieważ w chwilę po smutku nadchodzi pocieszenie...

Na półce stoi też kilka drewnianych klocków, niczym od Tetrisa, stary paszport i indeks ze studiów. Przypominają mi o tym, że zawsze wiedziałem, że szczęścia trzeba szukać. Że okazja puka czasem bardzo cicho i można to pukanie pomylić z biciem swojego przerażonego serca. Konieczność. Przemieszczanie się to konieczność. Niewielu ludzi ma komfort życia w dostatku bez konieczności opuszczenia tego, co posiadają poprzednicy, rodzina. I jeszcze ta nauka. Nawet największy geniusz będzie nikim, jeśli nie będzie się rozwijał. Czas idzie naprzód, stawia nam coraz większe wymagania. Dlaczego zatem myślimy, że wystarczy nam to co mamy? Że nie musimy się więcej starać? Szczerze, szkoda mi osób, które uznają się za wystarczająco rozwiniętych lub wykształconych. A co z postrzeganiem świata? Z barwami, innymi smakami i zapachami? To co dla mnie jest słodkie, dla innego człowieka wcale takie nie musi być. A co ze smutkiem i radością? Doskonale wiesz, że z nieznajomości takich różnic wynikały wojny i konflikty. Dlatego zawsze mam w sobie pewną dozę wstrętu gotową dla osób, które nie chcą zmienić swojego nastawienia, nieważne jak bardzo się mylą.

Ech, szykuje się kolejny temat do przemyśleń. Ale brakuje mi czasem Twojej pomocy. Chciałbym usłyszeć, co myślisz na tematy, które powoli zaczynają się tutaj pojawiać. Blog to nie tylko wizja twórcy, ale także czytelników. Nawet jedno zdanie może przyspieszyć, zmienić kolejne wpisy. A więc, jeśli to czytasz, czuj się zaproszona/ny do przemyśleń. Może masz jakiś wiersz, fragment opowiadania, którym chcesz się podzielić?

Po prostu przypomina mi się coś, co wiedziałem od dawna - pisanie to albo mozolna praca, albo ataki weny, których nie można przewidzieć. A najlepiej i jedno i drugie...

A jednak pokuszę się o grafikę... nie mogłem wytrzymać. Chyba dobrym podsumowaniem tego wątku byłoby wskazanie osoby, która najbardziej pasuje do profilu autodestrukcyjnego socjopaty, który nie może wytrzymać z następującymi zmianami swojego charakteru i nie potrafi się przywiązać do żadnej osoby. Jak by nie patrzeć, kolejny bohater filmowy i kolejna postać, która zawsze dawała mi wiele do myślenia. Po co ci pieniądze, skoro nie masz ich z kim wydać. Po co ci wielka posiadłość, skoro słychać w niej jedynie świszczący wiatr? No i to poczucie obowiązku ciągnące ku ziemi ciężkie ramiona... Co tu dużo ukrywać, lubię takie kreacje, a Michael Keaton zawsze będzie w tej roli najlepszy. Przykro mi "your Bale'ness" ale dla mnie wciąż istnieje tylko jeden: