skip to main |
skip to sidebar
I znowu wróciłem do filmu Młode Wilki. Nie wiem, co w nim takiego jest, że w chwilach zastanawiania się nad przyszłością każe mi się obejrzeć. Przecież to ani wybitne dzieło, ani aktorstwo... A jednak czasami zastanawiam się dzięki niemu - po co aż tyle myślę o rzeczach na które nie mam żadnego wpływu.
Dzisiaj udało mi się spędzić dzień na długiej wycieczce przez Oslo. Pojechałem w kierunku parku Vigelanda, o którym ostatnio pisałem. Nadszedł dzień, żeby zobaczyć co osiągnął jego brat. Jedno jest pewne - obaj mieli wielką władzę oraz fantazję. Niemożliwe jest, żeby zupełnie normalna osoba wymyśliła coś takiego. O ile sam park z rzeźbami ludzi w różnych typowych oraz tych mniej typowych pozach można uznać za normalny, tak pomysł jego brata był prawie jak zawołanie z innego świata.
Na zdjęciach z parku możesz zobaczyć przestrzeń, światło, życie, dźwięki natury oraz ludzi. Wszystko w harmonii zbalansowane symetrią i geometryczną zależnością. Przechodzeń jest tylko drobną cząstką wielkiej układanki, która tak naprawdę ma służyć relaksowi myśli i ciała.
Młodszy brat, Emanuel Vigeland, był nieco inny. Mam wrażenie, że patrzył w lustro i chciał widzieć brata, ale coś bardzo mrocznego sprawiło, że wszystkie wartości zostały wypaczone.
Na bardzo wysokim wzgórzu z przepiękną panoramą na całe Oslo stoi budowla z czerwonej cegły. Wysoka, masywna, ale bez okien i włazów. Żadnego ogrodu wokoło. Żadnej rzeźby, poza dwoma morskimi potworami nad wejściem. Jeden z rogiem, pewnie samiec. Drugi, karmiący dwa młode, pewnie samica. Na szczycie budowli niewielka złota figura uśmiechniętego bożka. Pilnuje komina, który ma dostarczać albo światła albo tlenu do małej komory z prochami Emanuela.
Wejście jest zimne i mroczne. Wejdź, jeśli masz odwagę. Bo zmysły nakarmią cię czymś zupełnie innym niż to, co do tej pory zobaczyłeś.
Brak przestrzeni, mrok, śmierć i zupełny brak dźwięku. Cisza absolutna. Po wejściu przez ciężkie miniaturowe wrota nie widzisz wiele. Siedzisz z grupą ludzi rozstawionych po kątach i czekasz aż powoli z mroku wyłaniają się zarysy przedmiotów. Liche lampy, które znajdują się na środku sali niewiele pomagają, raczej przeszkadzają. Jak się później dowiedziałem niskie sklepienie w wejściu ma znaczenie - kłaniasz się, bo nad twoją głową w kamiennej futrynie znajduje się urna z prochami twórcy tej groteski.
Siedzisz i nie słyszysz nic. Nikt się nie rusza, nikt nie może zrobić ruchu - wszystko słychać. Po chwili ktoś tańczy, ktoś przebiega obok ciebie. Ktoś pełza. Słychać głosy. Na ścianie zaczynasz zauważać grupy postaci. Wykrzywione pozy, połączone ciała. Narodziny, śmierć, zmartwychwstanie, seks. Autor nazwał swój fresk o powierzchni 800 metrów kwadratowych "Vita" czyli życie. Ale raczej chodziło mu o chęć życia wiecznego, niż o portret narodu...
Nagle z ciszy wybija się dźwięk, pisk, niczym zawodzący od wieków głos. Po chwili dołącza no niego drugi. Skrzeczący, ale równie płynny. Ten dźwięk niemal kaleczy ucho. A to nic innego jak przesuwane krzesło. W mroku, bez innego dźwięku, nie do opisania. I dwie osoby poruszające tymi krzesłami w rytm mrocznego tańca. Potem szepty, potem tupot ludzkich nóg. Szepty. I na koniec katarynka dziecięca.
Można by zrobić z tego niesamowite show. I tak byłem przejęty, ciężko jest ubrać wszystko w słowa. Szczególnie, że w samym pomieszczeniu słów prawie nie było - i taki miał być tego cel.
Mam pomysł, powiedziałem Oliwii i kilku osobom, może napiszę do tego małego muzeum. Oni są otwarci na nowe pomysły. Każdy, kto widział sekwencję kata w naszym karate, wie, że to niesamowite doznanie dźwiękowe. Łopot ciężkiego kimona, oddech, kopnięcie i tupnięcie, okrzyk. W ciemności, w takich warunkach, to może być wyjątkowo ciekawe. Szczególnie, że kimono jest śnieżnobiałe. Zobaczymy.
Wracając natknęliśmy się na przepiękny dom. Opuszczony, zaniedbany. Ale z pewnością jeden z najładniejszych w Oslo. Z niesamowitymi tarasami, widokiem na całe Oslo i fiordy. Tylko sąsiad niemrawy, w mauzoleum...
Po długim spacerze rozstaliśmy się. Pojechałem inną drogą. Chciałem zmienić trochę trasę. Udało mi się. GPS wyprowadził mnie na autostradowy wyjazd z Oslo. Po chwili dopiero zrozumiałem, że przestawił się na moduł samochodowy, co nie zawsze pokrywa się z transportem rowerowym. Z tego wszystkiego pogubiłem się, a ulica którą chciałem znaleźć owszem odnalazła się. Ale biegnie przez spory kawałek Oslo. I tak, z dwudziestu kilometrów zrobiło mi się nagle dwa razy więcej. Nie poćwiczę dzisiaj zbyt długo. Ledwo znalazłem drogę z powrotem, ale było warto. Zgubić się w takim mieście o północy to też ciekawe doznanie. Nawet byłem skłonny zapłacić te 30zł za coca colę, ale wszystko było zamknięte. Tutaj nie ma niestety sklepów nocnych. Może to i dobrze. Zimna woda smakuje równie dobrze. Jeden łyk i całe zmęczenie mija, a wraca wiara. Dziwne to uczucie. Vita...
Nawet kropla burzy twój zmysł,
Pokoju w pokoju,
a przecież masz wszystko,
do końca
świata i światła.
Zbliża się godzina wilka. Chociaż szybko nie zasnę chyba się położę. Słucham Michała Lorenca. Bardzo pasuje do tego nastroju. Dzisiaj nawet za oknem jest ciemniej. Dni już stają się krótsze, bardzo szybko się to zmienia. W nocy temperatura spada gwałtownie. Dobranoc.
"Vargtimmen, godzina wilka. Jest takie zupełnie nie po skandynawsku metaforyczne i niesamowite. Godzina wilka to czas przed świtem, między 3 a 5 nad ranem, ostatnie godziny nocy, zaraz przed powrotem światła. Według ludowych wierzeń to najtrudniejsza część doby, czas, w którym rodzi się najwięcej dzieci i najwięcej ludzi umiera, śpiący mają najgorsze koszmary, a cierpiących na bezsenność ogarnia największy lęk. Czuwających przy ognisku zaś w tym czasie właśnie mógł zmorzyć sen, czyniąc z nich łatwe ofiary wilków. Według nauki natomiast jest to okres najmniejszej aktywności organizmu, kiedy obniża się temperatura ciała, ciśnienie krwi i przemiana materii."
A więc dzisiaj pojeździłem rowerem więcej niż zwykle. Rano trochę po mieście, potem na "cmentarz" a potem na plażę.
Droga na samą plażę wiedzie najpierw przez tłoczne centrum, ale po kilku kilometrach zaczynasz jechać przez pola, przez ścieżki do tego przystosowane. Przypomina jak to O powiedziała "dawną drogę na Krępiec". Kto jeździł, ten wie.
Pogoda dopisywała od rana. Słońce w mieście to nic nowego. A nad morską plażą nie byłem już od wieków. Naprawdę, nie pamiętam dokładnej daty. Pewnie jakieś kolonie... Albo wycieczka. A tutaj, proszę, pół godziny spokojnej jazdy rowerem i jesteś na plaży. Co prawda to nie typowy piasek, a podłoże w wielu miejscach jest kamieniste, ale to nieważne.
Na plaży spokój. Owszem, sporo ludzi. Nawet byłem zdziwiony, że ok. godziny 15:30 będzie tam tyle osób. Ale przecież są wakacje. Duża część to ludzie młodzi. Dużo osób tylko "na chwilkę". Bo przecież mają taką możliwość. Turystów chyba niewiele, takie plaże nie są dzisiaj atrakcyjne. Za mało tutaj blichtru, przepychu. Nie to co po drugiej stronie zatoki, ale o tym zaraz.
Oczywiście, biegające małe dzieci. Gdzieniegdzie rozpalone jednorazowe grille. Ale jakoś tak ciszej, nikt się nie wydziera. Nikt nie chleje piwa. Nie gra muzyka nastawiona z podrasowanej tekturą astry na maksa. Owszem, jest szum ludzi i rozmów, ale doszedłem dzisiaj do wniosku, że nieznajomość języka ma swoje dobre strony - nie muszę słuchać o cudzych problemach, sprawach zawodowych, planach na weekend. Siedzę i pomimo tego, że ktoś mówi, to jednak słyszę tylko dźwięki. I na razie mi to nie przeszkadza.
Woda? Zimna i cholernie słona. Podłoże - kamyki, muszle i rozgwiazdy. Mało osób wskakiwało do wody. Ale ja mam za sobą pierwszą kąpiel. Dziwnie relaksująca, jeśli nie liczyć rozciętej muszlą stopy. Teraz tylko muszę skruszyć z siebie sól. Dodatkowo słońce dawało dzisiaj nieźle czadu, już czuję plecy. To całkiem przyjemne mrowienie, kiedy wiesz, że za długo siedziałeś na słońcu. Przyjemne, prawda?
Wracaliśmy nabrzeżem. Co mogę powiedzieć...
Śliczna okolica, chociaż blisko drogi ekspresowej. Na drugim zdjęciu w tej serii możesz zobaczyć kawałek pałacu króla. Taka "letnia rezydencja". Muszę powiedzieć, że ilość jachtów zrobiła na mnie nie lada wrażenie. Oczywiście pozytywne. To wrażenie niedługo uległo pogorszeniu, kiedy wjechaliśmy na nabrzeże i główny port. Ilość ludzi, turystów, barów, smrodu perfum, lakierów do włosów, tłuszczu z knajp i piwa z pubów zrobiła na mnie mieszane wrażenie. Mieszane, ale ogólnie tak jak zawsze - takie miejsca działają na mnie odstraszająco. Każdy chce być bardziej widziany. Każdy ma lepsze okulary, za 10000 koron. Oczywiście, jak się śmiać, to z klasą "ho ho ho". I jeszcze ta ilość betonu, która chce się na ciebie zawalić. I każdy budynek zrobiony w innym stylu, wepchnięty w dosłownie każdą wolną szczelinę lądu.
Dzielnica Snobville... Na szczęście szybko się ulotniliśmy.
Wiadomo - co kto lubi.
Miło było odpocząć nad wodą, popatrzeć na mewy, na statki, na surferów. Jest coś w morzu co zawsze mnie przyciągało. A może to nie morze? W ogóle głęboka woda. Już to mówiłem wiele razy, ale powiem raz jeszcze. Zapewne gdybym mógł wybierać - wybrałbym życie pod wodą.
Wkrótce odwiedzę kolejne plaże. Dam znać jak poszło już niedługo. Ale jedno jest pewne - zazdroszczę im ponownie - w zasięgu roweru mają góry, plażę, parki i lasy.
Czasem, kiedy przechadzam się ulicami Oslo mam wrażenie, jakbym miał tysiące myśli na temat różnic pomiędzy naszymi krajami, tysiące porównań. Wszystko wydaje mi się ciekawe i warte odnotowania. Ale potem wracam do mieszkania i wszystko (albo większość) ulatuje. Nie pamiętam też o czym już pisałem, a o czym jeszcze nie, więc wybacz mi powtórzenia.
Wczoraj wybrałem się na dawno oczekiwaną przejażdżkę nieco dalej. Pojechałem na południe, do jednego z parków, prawie brzegiem fiordu. Widziałem ładne domy i mieszkania, tzw. lepsze dzielnice, ale i tak muszę ci powiedzieć, że budują strasznie blisko siebie... Jeszcze bliżej niż u nas. Okno w okno, drzwi w drzwi. Taki kolejny krok do wymuszenia albo zamkniętej prywatności, albo wręcz przeciwnie - otwartości. Faktem jest, że nie widziałem zbyt wielu ludzi kręcących się wokół domu. Znowu miałem wrażenie, że miasto śpi. Kto wie? Może wszyscy do wieczora ciężko pracują, a domy stoją całe dnie puste?
Już mówiłem - Oslo to miasto dla rowerzystów. Kto wie, może i reszta kraju też tak wygląda?
Droga prowadząca na południe oczywiście ma także trasę rowerową, więc można się skupić tylko na pedałowaniu i podziwianiu widoków. A już po kilku minutach jechania pod górę jest co podziwiać.
Niewiele mogę powiedzieć o tej części Oslo. Wiem tylko, że widoki są piękne, można się zatrzymać na jednym z przygotowanych postojów i zrobić przystanek, piknik, poczytać książkę.
Pogoda dopisuje, i będzie tak przez cały tydzień. Wziąłem więc książkę i przeczytałem siedząc na jednym z takich tarasów widokowych. Przewaliło się przez niego masę osób: para z dzieckiem, facet, który widocznie miał przerwę w pracy i wziął tam swój lunch, kilka osób na rowerach, na motorach. I chyba dwóch Polaków... Bo spodnie 3/4 w kratkę i sandały z grubymi skarpetami i kaszkietówki firmy budowlanej to znak rozpoznawczy. No i ten śmiech, rżący śmiech. Jakby każdy dookoła musiał wiedzieć, że jest mu wesoło.
Niestety od tej strony fiord był pokryty grubą warstwą betonu i przemysłu. Nie udało mi się zejść nad sam brzeg, ale i tak wycieczka była przyjemna.
Dzisiaj planują na górze burze, więc raczej nigdzie nie pojadę, ale już jutro myślę nad innym kierunkiem i kolejną wycieczką.
Muszę tylko przestać ślepo wierzyć nawigacji... Ostatnio stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie wjechać do tunelu szybkiego ruchu. Okazało się, że ścieżka rowerowa się skończyła, a ja stałem na wąziutkim chodniku serwisowym i słuchałem, czy tir jadący 70 na godzinę tuż obok mnie zauważy, że chcę wracać, czy nie. Wrażenie niezapomniane.
Mam jedną myśl. Policja. Nie mówcie więcej, że to ludzie, którzy mieszkają w danym kraju tworzą nastrój społeczny, wrażenie bezpieczeństwa, stabilności. Być może jest tak w jakiejś części, ale jednak Policja musi robić swoje. Byłem świadkiem kilku akcji, od wylegitymowania bezdomnych, po reakcję na sygnale itp. Dodatkowo byłem przecież na komendzie głównej i widziałem więzienie w środku miasta. Za każdym razem mam wrażenie, że robią naprawdę dobrą robotę. Pamiętajcie, tutaj jest więcej narodów niż u nas. Pomimo tego, że ludzie teoretycznie są spokojniejsi, musisz zawsze brać pod uwagę różnicę kulturową. Dla jednego machanie ręką jest normalne, dla innego to sygnał do ataku. Tak samo z podniesionym głosem i nietykalnością. No i jeszcze znajomość języka. Oslo, z tego co zdążyłem się dowiedzieć, nie cieszy się dobrą sławą jeśli chodzi o bezpieczeństwo, ale to oczywiste. Norwegowie wiedzą, że jest tutaj bardziej ryzykownie niż gdzie indziej - na obrzeżach czy w okolicznych miasteczkach. Tam panuje całkowity spokój. Tutaj trzeba uważać, ale dla Polaka to normalka.
Niestety, facet z podkaszarką nagina pod oknem, nie mogę się skupić na własnych myślach. Mam wrażenie, że jednak coś łączy pracownika polskiego i norweskiego. Taka praca musi wystarczyć na długo! Powoli, majestatycznie będę zatem podkaszał, centymetr za centymetrem. A może to po prostu jeden z naszych? :) Napiszę później coś jeszcze.
Minęło kilka kolejnych dni. Nie pojawiały się tutaj nowe wpisy, bo tak naprawdę nic szczególnie innego od poprzednich wydarzeń nie miało miejsca. Teraz, kiedy uzbierało się ich kilka mogę z czystym sumieniem zasiąść do pisania.
Przede wszystkim jestem w mieszkaniu sam. Moja współlokatorka pojechała do koleżanki na tydzień. Mam mnóstwo miejsca, a raczej przestrzeni. Mogę spokojnie ćwiczyć, nie przeszkadzam nikomu. Wszystkie obowiązki związane z utrzymaniem mieszkania są na mojej głowie, ale przecież to ponoć nie wiele. Ale jednak miło jest je dzielić z kimś innym. Ale nie ma się co nad tym rozwodzić, mieszkanie samodzielnie jest na razie całkiem przyjemne.
Mam czas na wiele rzeczy, na które nie miałem czasu do tej pory.
Byłem nad lokalnym jeziorem na wycieczce. W końcu. Intrygowało mnie to jak i cała jego okolica. Jednak mapy w nawigacjach nie są w stanie oddać ukształtowania terenu. Często już miałem tutaj okazję przekonać się, że 5km na mapie, to niezupełnie zawsze to samo co 5km w rzeczywistości. Przede wszystkim musisz pamiętać o czym? O różnicy wysokości. Zjeżdżamy na rowerze, wjeżdżamy pod górę, zjeżdżamy... i tak dalej... To znacznie "urozmaica" podróżowanie.
Sama okolica jeziora to spokojna (tak, jeszcze bardziej) dzielnica Oslo z niewielkimi polami uprawnymi dookoła.
Na polach pasą się małe, długowłose krowy. Konie też jakieś mizerne... Ale ewidentnie nie narzekały.
Samo jezioro jest otoczone trasą rowerowo - biegową, po której co chwilę zasuwa jakiś Norweg lub Norweżka. Pomimo pory, o której się tam zjawiłem (12-13) mijałem sporo ludzi. No i dochodzi do tego jeszcze pogoda, która wcale nie służyła przyjemnemu wypoczynkowi. Co chwila padało i przestawało. Wierzcie mi, Norwegowie są chyba nieprzemakalni - mało kto przejmuje się opadami deszczu. Nie raz już widziałem nastolatków, którzy z dumnie podniesioną głową, wyszykowani na jakieś spotkanie, ze słuchawkami na uszach i smartfonem w ręku szli spokojnie, podczas gdy nad ich głowami rozpoczynała się ulewa. Nikt nie biegnie, nie wyciąga nagle parasolek. Po prostu idzie się dalej. Deszcz to deszcz.
Może i słońce nie dopisywało, ale wierz mi - i tak było przyjemnie. Harmider spowodowany przez rybitwy i inne ptactwo był całkiem przyjemny dla ucha. No i samo położenie jeziora, z dala od trasy samochodowej też ma swoje uroki. Prawie jakby człowiek znalazł się poza miastem.
---
Od wczoraj pogoda dopisuje i prognozy mówią o 20-24 stopniach do końca tygodnia. Słońce wyszło zza chmur i na placach, w parkach i na nabrzeżu pojawiła się masa ludzi. Każdy chłonie słońce ile wlezie. Ludzi jest naprawdę sporo, przychodzą całymi rodzinami, organizują pikniki, imprezy. Po całym mieście rozrzucone są albo betonowe grille na użytek publiczny, albo specjalne kontenery na odpadki grillowe. Sporo ludzi kupuje jednorazowe grille z węglem i podpałką - mamy je w Polsce. Po zrobieniu żarcia wyrzuca się całość i odpadki do specjalnego pojemnika i już. Wydaje się proste, ale jednak i tutaj sporo osób o tym nie pamięta. Nawet jeśli pojemnik jest oddalony o kilka metrów.
Oczywiście podczas takich spotkań dozwolone jest picie alkoholu na świeżym powietrzu. To znaczy nie jest, ale jest akceptowane. Nie słyszałem o przypadku zatrzymania przez policję. Każdy więc siedząc na kocu ma nieopodal piwo, lub butelkę wina. Atmosfera niczym z otwartych imprez studenckich, ale bez zbędnego hałasu i całej oprawy. Nikt nie stara się innym nie wadzić. Wciąż dziwnie się czuję, siedząc nieopodal innych narodowości - Arabów, Jamajczyków, Chińczyków itd... To takie kuriozalne. Człowiek może siedzieć w Świdniku / Lublinie i twierdzić, że jest osobą otwartą na świat. Ale w takich momentach nie wiadomo do końca gdzie się jest i jak się powinno zachowywać, żeby nie zrobić czegoś niestosownego, nieakceptowanego przez inne środowiska. Taka wstępna tolerancja - niby coś oczywistego, ale trzeba się do tego przyzwyczaić.
Odwiedziłem też Frogner Park, chyba największy park w Oslo, może w Norwegii. Piękny, zaprojektowany z rozmachem. I znowu, zobaczyłem masy ludzi, odpoczywających na trawie, spacerujących po ogrodzie, mnóstwo turystów, a jakże. Ale mimo to, wrażenie przestrzeni nie znikło.
Bardzo mi się to miejsce spodobało. Mam wrażenie, że odwiedzę je jeszcze nie raz. Jest w nim mnóstwo zakamarków, które mam ochotę zobaczyć. Dystans na rowerze nie jest przerażający - razem ze spacerem po okolicy to tylko 15km w obie strony.
---
W piątek byłem pierwszy raz na ćwiczeniach jogi w odmianie dla "wojowników". :) Sama nazwa od razu wydała mi się trochę śmieszna - joga zazwyczaj kojarzyła mi się z czymś zupełnie przeciwnym do walki, ale z ciekawości musiałem sprawdzić.
Muszę ci powiedzieć, że ćwiczenie jogi, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do innych ćwiczeń i innego zmęczenia jest miłą odmianą. Przede wszystkim oddychamy jedynie nosem. Po drugie, ruchy są powolne i napinanie całego ciała nadchodzi stopniowo. Niektóre pozycje nie komponowały się z moją wagą i aktualnym stanem rozciągnięcia, ale to nic. Starałem się dotrzymywać kroku i pod koniec treningu byłem na prawdę dobrze rozgrzany. Niektóre z pozycji spróbuję zapamiętać, opisać. Może się przydadzą na jakimś treningu u nas? Trzeba się uczyć cały czas i być otwartym na nowe doświadczenia.
Dzisiaj jest kolejny ładny dzień. Istnieje szansa, że pojadę na plażę. Tak, w Norwegii są plaże. I ludzie się kąpią. Oczywiście po Norwesku. Fiord i skały. Ale i tak brzmi ciekawie. Zobaczymy, może uda się podjechać rowerem? To już jednak większy kawałek, ale co tam! Dystanse tutaj przestają mieć znaczenie. Mam tylko nadzieję, że będzie gdzie usiąść. Dam znać.