piątek, 23 kwietnia 2010

All around me un-familiar places, worn out faces...



Jak nazywa się gazeta ukazująca się co trzy tygodnie?

Muszę ci powiedzieć, że jest coś, czego nie przewidziałem w prowadzeniu tego bloga. Nie mogę przestać mieć do siebie wyrzutów sumienia. Rozumiesz, po całym miesiącu pracy przy smażeniu frytek raczej w domu ich sobie nie przyrządzisz. A już na pewno nie będziesz chcieć ich robić dla innych. Czuję się dokładnie tak samo. Wieczorami, kiedy czytam kilka stron "Ręki Mistrza" S. Kinga nie mogę przestać myśleć o tym co powinienem... chciałbym napisać. A potem wyobrażam sobie dźwięk klawiatury, jasność monitora i od razu robi mi się niedobrze. Niewiele gram, filmy oglądamy na tv, pocztę w domu sprawdzam sporadycznie. Nie wchodzę na żadne portale społecznościowe (za co nowych znajomych przepraszam - ignorancja zaproszeń nie jest wynikiem apatii). Dzisiaj daję z siebie sporo, bo czuję w żołądku charakterystyczne ssanie głodu.

Właśnie zatrąbił pociąg. Powoli będę musiał się do nich przyzwyczaić w środku nocy...

A może to serial, który oglądamy pobudził mnie do myślenia? Heroes. Brawa dla reżysera. Jego talent w pokazywaniu scen w połączeniu z bardzo dobrą grą aktorów czynią z serialu ewenement, do którego długo nie mogłem się przekonać. Mam tylko nadzieję, że jest niewiele odcinków. Widzisz? Nawet nie chce mi się sprawdzić w guglu...

Dni upływają spokojnie i dość przewidywalnie. Przynajmniej w swoich ramach. Pobudka o  6:15. Herbata na rozruszanie (już nie kawa). Do earl grey lub zielonej dodaję łyżkę miodu. Aga wstaje pierwsza, szykuje kanapki, czasem coś innego. Ja idę pod prysznic - nie umiem zacząć dnia bez niego. Budzę się z różnym efektem. Wychodzę i herbata ma już dobrą temperaturę. Popijam i patrzę na zegarek poniżej prezentera tvn24. Zazwyczaj jest około 6:30-6:45. Piję herbatę do połowy i idę się ubierać. Na świecie niewiele się zmienia, może poza śmiercią ważnych osób i wybuchem wulkanu. Dla mnie to nie problem. Biorę do ręki wcześniej rozgrzane żelazko i prasuję koszulę. Nie idealnie. Tyle ile potrzeba, żeby wyglądać jak najlepiej, czyli rękawy, pion przy guzikach i kołnierzyk. Ubieram się, układam włosy, pakuję jedzenie na śniadanie i powoli jesteśmy gotowi. Czasem jest jeszcze czas na 20 pompek w krótkiej serii na kostkach. Czasami 40, w dwóch, zależy od snu.

Śpię ogólnie dobrze. Trzeba będzie tylko zmienić materac w łóżku. Sprężyny potrafią być lekko niewygodne.

Mieszkanie już prawie w 100% zaadoptowane. Mamy meble, znamy okolicę. Oglądamy zachody słońca - naprawdę śliczne. Kupiliśmy 2 krzesła na balkon, jak zrobi się cieplej posiedzimy.

W pracy zmieniło się sporo. Mam szansę na awans już niedługo i chcę tego. Pomimo tego, że praca będzie mniej techniczna, będę czuł się bardziej potrzebny. Ludzie widzą moje zaangażowanie i zapał. Na pewno nie będę robił health-checkingu całe życie. Psuje mi się słownik... Sporo jest terminów angielskich, wychodzi z tego coś, z czego się kiedyś śmiałem. Mówią, że po roku nie zauważa się różnicy. Zasubmitować tiketa lub klejma to doskonale rozumiane frazesy. Dobrze, że je widzę i chcę ich unikać.

Jutro wypad w góry - kierunek Śnieżka. Poznałem dobrego kumpla. Zarekomendowałem go przy jednym projekcie i będziemy razem pracować. Dobry chłop, ma żonę i są starsi od nas. Niewiele o nim wiem, ale dobrze się rozumiemy i jutro będzie szansa poznać się bliżej. Dobrze się też rozumiem ze swoją przełożoną. Ona ma męża, który pracuje w firmie. A myślałem, że będziemy jedynym małżeństwem. Sporo osób przychodzi nowych, sporo zmienia miejsce w budynku. Zbliża się okres przeprowadzki do nowej siedziby i myślę, że dopiero wtedy pojawi się drobny chaos. Na razie pilnuję swoich obowiązków, tworzę artykuły prasowe dla firmy i chcę się zajmować ludźmi. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Myślę, że same dobre rzeczy. Najważniejsze, że z Agą jest wszystko dobrze i że mnie popiera.

To dla mnie najważniejsze. I am her hero.