Kolejne dni mijają w oczekiwaniu na zmiany, które następują czy tego chcę czy nie. Czasem patrzę przed siebie i zastanawiam się, czy bycie świadomym tych zmian to rzecz dobra czy zła. Dlatego trochę się temu poddaję. Oddaję pałeczkę losowi, bo na tym etapie niewiele więcej mogę zrobić. Czuję się trochę zmęczony - tym całym szukaniem pracy, szukaniem szansy i teraz dopiero powoli zacznę obserwować co się dzieje z moim życiem. Ciężko też po takim okresie odpocząć, bo tak naprawdę oczekiwanie, czy stres, to nie wysiłek fizyczny. Delikatnie ogłupia, usypia, osłabia zmysły.
Teraz mój organizm jest w lekkim szoku i wciąż walczy z tym co się dookoła dzieje. Czuję wieczorami niepokój, jakieś dziwne, irracjonalne stany lękowe. Swojego czasu rozmawiałem o tym z Agą i doszliśmy do wniosku, że bujna wyobraźnia to nie tylko same korzyści. Do każdego zdarzenia mogę dopisać ciąg wydarzeń, które wykrzywią je, zmienią. Coś w rodzaju niepotrzebnego i niezrozumiałego mechanizmu obronnego. Rozumiesz, to jest tak, że kiedy słyszy się w nocy dźwięk (jakikolwiek, na przykład wyłączanie systemu chłodzącego w lodówce) to zazwyczaj to nic nie oznacza. W moim przypadku widzę (zazwyczaj) coś złego, coś nietypowego. Takie przeczulenie na zmysłach. Jakby w obawie o przepalenie obwodów mój mózg od razu buduje obrazy różnych sytuacji, a stamtąd tylko o krok do całej historii. Czasem, kiedy obudzi mnie coś w nocy, nie mogę zasnąć, aż taka wizja się nie rozmyje, albo nie zmuszę się do tego, by myśleć o czymś błahym i niepoważnym. Najciekawsze jest to, że nie wyobrażam sobie bez tego nocy. To znaczy, chciałbym przesypiać całą noc, ale to będzie rzadkością.
Sypiam bardzo czujnym snem, nawet teraz jestem delikatnie zgaszony tą nocą. Gdzieś w jej środku obudziło się dziecko u sąsiadów - ja już nie śpię. Coś stuknie za oknem, a ja jestem gotowy i wyspany. Trochę męczące, zwłaszcza, kiedy to stanie się tuż przed planowanym wstawaniem. W domu było tak samo. Pierwszy dźwięk rano budził mnie na dobre. Nie potrafię zasnąć ponownie i bardzo zazdroszczę jej, że tak łatwo śpi, chociaż z drugiej strony potrzebuje tego snu o wiele więcej.
Tak jak napisałem, powoli wszystko znajduje swoje miejsce i dobrze mi z tym. Obserwuję całą tą sytuację i myślę, a nie rozmyślam, jak to zwykle bywa. Mam sporo czasu i wszystko dzieje się po kolei. Każdego dnia część układanki znajduje się obok innych. Ułożone ubrania, pierwsze poważne gotowanie, powoli nauka nie wpadania na siebie w nowym mieszkaniu. Możesz tego nie zrozumieć, dopóki nie przeniesiesz się w inne miejsce. Mnie osobiście na samym początku najbardziej denerwowało, że nie potrafiliśmy znaleźć dla siebie nie tyle miejsca, co trasy. No wiesz, jeśli coś gotujemy, to trzeba się krzątać. Jeśli ja odkurzam, a ona robi coś innego, to nie można co chwilę sobie przeszkadzać, wpadać na siebie. Nie, to nie jest ani romantyczne ani słodkie. A więc trasa. I żaden GPS tutaj nie pomoże, tylko czas i chęci. Teraz już jest o wiele lepiej. Myślę, że sporo w tym układaniu miała wpływu cierpliwość i czas. Skoro mamy go dużo, to wystarczy tylko czasem usiąść i cieszyć się nim. I oczywiście drugą osobą. Docieranie się w nowym miejscu jest trochę jak z docieraniem silnika w nowym aucie. Nie można przeginać na start, bo potem będzie to miało przełożenie na całość pracy auta...
Dziwny jest ten czas. Wydaje mi się nadal, że ma swoją osobowość. Selektywnie pomaga nam radzić sobie z naszymi lękami. Sam decyduje co i kiedy nam aplikować, jaką nutę zagrać na naszych nerwach. Chyba najwyższa pora przestać z nim walczyć. Przestać go zmieniać na siłę. Czas trochę poobserwować. Wbrew temu, co spekulowałem, to chyba będzie całkiem dobry rok. Tylko nic na siłę.
Pójdę do pokoju obok, tzw. sypialni. Obok łóżka i lampki leży książka Stephena Kinga (a kogóżby innego...). Wziąłem ich sporo, wciąż podziwiam go za jego niesłychane epitety i porównania. Zaraz ci coś przeczytam:
Szeroko otwarte cyklopowe oczy, nos niczym okrętowy aflaston oraz usta jak u totemicznego idola dopełniały wizerunku, straszliwego i fascynującego zarazem.
Co to ma być? Jak sobie to wyobrazić? Kto mógłby użyć podobnych słów do opisania człowieka? Czytałem ten krótki opis z dziesięć razy przed snem i wciąż ciężko mi go ogarnąć. Co myślał autor pisząc to zdanie? Za to go uwielbiam. Niedługo zrobię spis książek i adaptacji kinowych, które miałem okazję zobaczyć. Sporo tego już jest. Może przekonam cię do kilku jego książek. Moim zdaniem warto.
A tak na prawdę uwielbiam go za jego cytaty, które zamieszcza przed pierwszą stroną. Robi tak odkąd pamiętam i zawsze trafiają one w samo sedno. Przewijają się przez całą powieść, wkradając w każdy rozdział. Tym razem jest to:
"Pamięć jest pogłoską na prywatny użytek"
Ciekawe, czy każdy z nas mógłby napisać podobną myśl, co pewien czas, do swoich rozdziałów...
sobota, 27 lutego 2010
wtorek, 23 lutego 2010
Inne słońce...
No i już. Cały zabieg przenoszenia się z miejsca na miejsce został zakończony. Pozostawiliśmy za sobą ślad, który będzie nas czasem prowadził w drugą stronę.
Mamy ze sobą większość rzeczy, kilka paczek wciąż stoi nierozpakowana - ciężko jest co chwila chować i znowu szukać na to miejsca. Minie jeszcze jakiś czas zanim na wszystko znajdzie się półka, schowek. Dochodzi też do tego kwestia przyzwyczajenia. Złapałem się dzisiaj na tym, że chciałem się napić herbaty i nie wiedziałem przez chwilę gdzie sięgnąć. Stałem na środku kuchni, a już po chwili robiłem coś zupełnie innego... Coś jak próba pracy kończyną, której się już nie ma.
-- Pierwsze noce --
Pierwsza noc była zaskakująco udana. Spałem dobrze, choć obudziłem się przed ósmą. Od razu wiedziałem, że łóżko daje mi bardzo dużo odpoczynku i że powrócę najpewniej do siedmiogodzinnej nocy. Trasa do Wrocławia nie była tak ciężka jak myślałem, a miasto przywitało nas ciepłą pogodą i słońcem. To duża odmiana po Świdniku, gdzie podczas pakowania auta padał deszcz ze śniegiem... Swoją drogą nasze auto rzeczywiście ma charakter! Kiedy załadowaliśmy wszystko do niego w garażu okazało się, że nie mogę wyjechać... Załadowane pod dach autko prawie się rozkraczyło i rysowało tłumikiem i rurą po kostce. A więc - wyjmowanie, wyjazd z garażu, ponowne pakowanie w deszczu i ta-da! Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami przeziębienia.
Droga przez Kraków i autostradę jest naprawdę dobra. Na liczniku stuknęło 550km w jedną stronę, czyli więcej o 100km niż w linii prostej, ale zdecydowanie mniej odczułem tę trasę na sobie. Nawet zapłacenie 2x8zł nie zniszczyło naszego dobrego nastawienia.
Na miejscu okazało się, że zajechaliśmy od drugiej strony (GPS ma jednak jakieś wady) i jechaliśmy po czymś, co kiedyś ma być drogą asfaltową. Kilometr tej trasy był równie męczący co cała dotychczasowa wędrówka. Z tak obciążonym autem myślałem tylko, żeby się dotoczyć, noc zbliżała się coraz szybciej.
Na miejscu okazało się, że nasz blok jest chyba jednym z najbardziej odizolowanych bloków w tej okolicy Wrocławia. Osiedle jest zamknięte, za oknami z jednej strony bloki, z drugiej... pole. A za tym polem hen daleko Wrocław. Czyli innymi słowy cisza.
We wnoszeniu rzeczy pomogli nam sąsiedzi - bardzo miła para w naszym wieku, myślę, że będzie dobrze mieć kogoś takiego obok.
Minęło już dwa dni i wiem, że okolica jest wypełniona raczej pozytywnie nastawionymi ludźmi. Wszystko jest tutaj spokojne, mimo gościa, który piętro wyżej coś wierci (ponoć od kilku tygodni) z losowymi odstępami czasu. Coś jakby robił to dla samej frajdy wiercenia w betonie... Obok, lub poniżej małe dziecko. Ale wszystko do zniesienia. Po prostu będziemy musieli się do tego przyzwyczaić...
Tak samo kwestia przyzwyczajenia w kuchni, łazience, w miękkości wody, otwieraniu okien i tak dalej. Ale jest to w gruncie rzeczy pozytywne odczucie. Nawet dzisiaj w sklepie, lokalnym warzywniaku, czułem się inaczej. To już nie zakupy, ot tak. To zakupy z głową. Musisz warzyć każdy pieniądz, myśleć o garnku na jutro i lodówce. Takie drobiazgi...
Na razie mamy jeszcze czas... I odpoczywamy. Nic nie przychodzi mi do głowy. Słońce świeci z innej strony. Wiatr jest ciepły, a ja nie czuję się na swoim terenie. Potrzeba jeszcze chwili. Spróbuję napisać więcej jutro. I z czasem coraz więcej. Mamy Internet i TV więc możemy łączyć się ze światem. ;)
Mamy ze sobą większość rzeczy, kilka paczek wciąż stoi nierozpakowana - ciężko jest co chwila chować i znowu szukać na to miejsca. Minie jeszcze jakiś czas zanim na wszystko znajdzie się półka, schowek. Dochodzi też do tego kwestia przyzwyczajenia. Złapałem się dzisiaj na tym, że chciałem się napić herbaty i nie wiedziałem przez chwilę gdzie sięgnąć. Stałem na środku kuchni, a już po chwili robiłem coś zupełnie innego... Coś jak próba pracy kończyną, której się już nie ma.
-- Pierwsze noce --
Pierwsza noc była zaskakująco udana. Spałem dobrze, choć obudziłem się przed ósmą. Od razu wiedziałem, że łóżko daje mi bardzo dużo odpoczynku i że powrócę najpewniej do siedmiogodzinnej nocy. Trasa do Wrocławia nie była tak ciężka jak myślałem, a miasto przywitało nas ciepłą pogodą i słońcem. To duża odmiana po Świdniku, gdzie podczas pakowania auta padał deszcz ze śniegiem... Swoją drogą nasze auto rzeczywiście ma charakter! Kiedy załadowaliśmy wszystko do niego w garażu okazało się, że nie mogę wyjechać... Załadowane pod dach autko prawie się rozkraczyło i rysowało tłumikiem i rurą po kostce. A więc - wyjmowanie, wyjazd z garażu, ponowne pakowanie w deszczu i ta-da! Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami przeziębienia.
Droga przez Kraków i autostradę jest naprawdę dobra. Na liczniku stuknęło 550km w jedną stronę, czyli więcej o 100km niż w linii prostej, ale zdecydowanie mniej odczułem tę trasę na sobie. Nawet zapłacenie 2x8zł nie zniszczyło naszego dobrego nastawienia.
Na miejscu okazało się, że zajechaliśmy od drugiej strony (GPS ma jednak jakieś wady) i jechaliśmy po czymś, co kiedyś ma być drogą asfaltową. Kilometr tej trasy był równie męczący co cała dotychczasowa wędrówka. Z tak obciążonym autem myślałem tylko, żeby się dotoczyć, noc zbliżała się coraz szybciej.
Na miejscu okazało się, że nasz blok jest chyba jednym z najbardziej odizolowanych bloków w tej okolicy Wrocławia. Osiedle jest zamknięte, za oknami z jednej strony bloki, z drugiej... pole. A za tym polem hen daleko Wrocław. Czyli innymi słowy cisza.
We wnoszeniu rzeczy pomogli nam sąsiedzi - bardzo miła para w naszym wieku, myślę, że będzie dobrze mieć kogoś takiego obok.
Minęło już dwa dni i wiem, że okolica jest wypełniona raczej pozytywnie nastawionymi ludźmi. Wszystko jest tutaj spokojne, mimo gościa, który piętro wyżej coś wierci (ponoć od kilku tygodni) z losowymi odstępami czasu. Coś jakby robił to dla samej frajdy wiercenia w betonie... Obok, lub poniżej małe dziecko. Ale wszystko do zniesienia. Po prostu będziemy musieli się do tego przyzwyczaić...
Tak samo kwestia przyzwyczajenia w kuchni, łazience, w miękkości wody, otwieraniu okien i tak dalej. Ale jest to w gruncie rzeczy pozytywne odczucie. Nawet dzisiaj w sklepie, lokalnym warzywniaku, czułem się inaczej. To już nie zakupy, ot tak. To zakupy z głową. Musisz warzyć każdy pieniądz, myśleć o garnku na jutro i lodówce. Takie drobiazgi...
Na razie mamy jeszcze czas... I odpoczywamy. Nic nie przychodzi mi do głowy. Słońce świeci z innej strony. Wiatr jest ciepły, a ja nie czuję się na swoim terenie. Potrzeba jeszcze chwili. Spróbuję napisać więcej jutro. I z czasem coraz więcej. Mamy Internet i TV więc możemy łączyć się ze światem. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)