niedziela, 19 grudnia 2010

Sublustrum, czyli dokąd prowadzi szaleństwo...

Właśnie ukończyłem komputerową grę fabularno-przygodową niszowej produkcji rosyjskiego studia Phantomery Interactive.

Możesz mi wierzyć lub nie, ale wrażenia po ukończeniu tej z początku niezrozumiałej opowieści są piorunujące. Cała "przygoda" to tak naprawdę studium psychologiczne połączone z sennymi projekcjami po głębokim urazie psychicznym. Z początku wydawało mi się, że uczestniczę w kolejnym horrorze w stylu "Penumbra" ale szybko zmieniłem zdanie.

Pamiętniki, listy, rozsypane wspomnienia. Świat realny połączony z wykrzywionymi obrazami z przeszłości. Bardzo proste poruszanie i bardzo trudne zagadki logiczne. Nie sposób też grać w tę pozycję zupełnie spokojnie, jeśli w tle grasuje naprawdę mroczna muzyka: pianino, skrzypce i chóry. W pewnych momentach zastanawiasz się, czy warto wchodzić przez te kolejne drzwi? Co cię tam spotka? Kolejne odkurzone wspomnienie, czy mroczna przepaść...

Zakończenie jest nie mniej zaskakujące jak cała gra, choć od ostatnich 5 minut już wiadomo o co chodzi. Przynajmniej w większej części. To jednak nie powstrzymuje. Brniesz dalej i dalej aż do nieuchronnego końca.



Przypominają mi się dobre rosyjskie filmy ostatnich lat, a raczej ich klimat. Sąsiedzi ze wschodu potrafią coś w człowieku obudzić, wygrzebać. Robią dobre horrory, naprawdę dobre. Często ich filmy są opatulone tajemnicą niczym kokon, który chce się rozszarpać. Tak też zrobiłem... I uroniłem łzę na sam koniec...

Warto. Naprawdę. Jeśli lubisz psychologiczne analizy, wyprawy wgłąb ludzkiego umysłu, nie czekaj tylko spróbuj. Zmierz się z zagadkami logicznymi, z wnętrzem głównego bohatera. Być może nawet dowiesz się czegoś o sobie?

Z drugiej strony, jeśli masz słabe nerwy, brak cierpliwości do łamigłówek, albo po prostu nie chcesz się zmierzyć z kolejnym koszmarem ludzkiej podświadomości - odpuść sobie. Jest masa innych, ciekawszych sposobów na spędzenie zimowego popołudnia...

sobota, 18 grudnia 2010

"Przez całe nasze życie, poprzez dyscyplinę karate, dążyć będziemy do poznania prawdziwego znaczenia drogi, którą obraliśmy."


Dzisiaj mija 3 miesiące odkąd wróciłem na znany mi grunt. Wczoraj uczestniczyłem w treningu egzaminacyjnym. 3,5 godziny. Stracone 4 kilogramy w ciągu jednego treningu. A jeszcze przed treningiem wydawało mi się to mało prawdopodobne. Teraz siedzę przy klawiaturze ograniczając jak mogę ruchy. Chyba w końcu dojrzałem do odpowiedniego pojmowania sztuki jaką jest Kyokushin. Z każdym bolesnym doświadczeniem uczysz się dyscypliny, samokontroli i podejmowania właściwych decyzji. Chociaż samo Karate jest dość młodą sztuką walki, filozofia stojąca za nią sięga setek lat wstecz. Nie chodzi o układ ciała i siłę, chodzi o zasady.

Jakiś czas temu myślałem, że pęd za zmianami jest mi niezbędny i że bez niego nie odnajdę spokoju. Zwiedziłem kawałek (niewielki) świata i szybko okazało się, że takie myślenie niesie ze sobą zagrożenie. Jestem wdzięczny, że udało nam się w spokoju powrócić do domu i zacząć badać nasz bagaż doświadczeń. Owszem, lubię zmiany, ale czas chyba spojrzeć na nie z innej perspektywy.

Kanada okazała się wycieczką w nieznane i tak naprawdę udowodniła jej, że człowiek może latać, jeśli zechce. Mnie udowodniła, że wyobrażenie o tym kraju jest inne niż powszechnie się uważa. Ponadto, samo przebywanie na terenie tego kraju zaczyna zmieniać człowieka nie do poznania. Zaufanie, szczerość, przyjaźń  to wartości, które ciężko jest w naszym kraju uznać za "domyślne". Wiąże się to chyba z większymi wyrzeczeniami, niż się z początku wydaje. Niektórzy nazwali by takie życie jałowym, inni nieosiągalnym, utopijnym. Być może kiedyś będziemy na nie gotowi.

Wrocław. Praca w firmie "marzeń". Mieszkanie, pieniądze i szansa na przyszłość. Brzmi dobrze, ale... Ale tak jak to w życiu bywa, trzeba czymś za to wszystko zapłacić. Przyjaźnią? Rodziną? Sobą nawzajem? Na razie wydaje się to nieopłacalne. Dlatego wróciliśmy. Duże miasta są dla nas potworami, z którymi ciężko nam się zmierzyć. Na każdym kroku widzimy tylko człowieka jako "plagę". Brud, hałas i szum. A nam potrzebna jest cisza własnych myśli. Ciężko jest się skupić i odnaleźć siebie w takich warunkach. Jasne, każdy ma inny próg tolerancji, inne priorytety. Najłatwiej będzie ci zrozumieć dlaczego zrezygnowaliśmy, jeśli wyobrazisz sobie nas w małym domku nieopodal lasu, z dala od tego zgiełku. To jest miejsce dla nas. Blok działa jak więzienie, ale może to tylko złudzenie. Tak jak cały ten wyjazd. Czasem biję się z myślami, podsycanymi przez bliskich. Czy powrót aby był najlepszym rozwiązaniem? Tak. Zbyt wiele kosztuje nas życie w niewłaściwy sposób, a żyjemy za krótko, żeby męczyć się za korporacyjne pieniądze. Mamy czas. Mnóstwo czasu. Możemy zaplanować sobie co zrobimy dalej. Doświadczenie nas uczy i za każdym razem będziemy silniejsi. Nasza świadomość się poszerza. Czasem nawet zatacza koło.

Tak więc jestem z powrotem. W punkcie wyjścia. Od niego się wszystko zaczęło. Cofnąłem się aż do czasów, kiedy zawzięcie ćwiczyłem Karate Kyokushin. Kiedy płakałem po nocach nie mogąc spać po odniesionych obrażeniach. Teraz jestem niemal dwa razy starszy. Przeszedłem po krótkich ścieżkach Boksu, Aikido, czystej siłowni, Karate Shotokan. Próbowałem pracy w zawodzie i poza nim. Mieszkania w rodzinnym mieście i w zupełnie obcym. Ale i tak koniec końców wracam do korzeni. Może nie płaczę już jak dziecko, ale spanie dzisiejszej nocy było nie lada wyzwaniem. Jedno jest pewne - kocham to i jeszcze długa droga przede mną. Z zasady, obarczona jeszcze niekończącymi się wyzwaniami i niewidzialną metą. Co z tego? Czy nie jestem na to za stary? Nigdy. Jak już wspomniałem - to filozofia. Na zdrowe myślenie nigdy nie jest za późno. Spotykam senpai w wieku 40-50 lat którzy przychodzą na terningi z uśmiechem na ustach. I choć na pewno jest im o wiele ciężej wykonywać niektóre ćwiczenia, ich siła i charakter są do pozazdroszczenia. Założę się, że każdy w tym wieku chciałby się tak czuć, prawda? 

Dlatego wracam do tego co najlepsze. Do tego co zawsze trzymało mnie w ryzach i dawało nadzieję na przyszłość. Ból jest rzeczywisty i wzmacnia. Praca nad sobą ćwiczy moją wolę do życia. A jej muszę mieć co najmniej za dwoje...

O tym co daje mi jeszcze Karate, napiszę niedługo. Chciałbym wam opowiedzieć o tym jak bardzo można pomóc innemu człowiekowi za pomocą kilku słów, których uczysz się podczas ciężkich treningów i egzaminów. W tym jest prawdziwa siła Karate Kyokushin.

niedziela, 28 listopada 2010

Pusta dłoń...

Pusta, ale nie bezbronna.

Naprawdę trudno było włączyć z powrotem tą stronę. Nawet nie wiem dlaczego nie mogłem pisać. Może dlatego, że człowiek boi się stawać przed lustrem zbyt często? Szczególnie, kiedy nie jest w 100% pewny czy jego wybory są właściwe.

Teraz, kiedy już wiem, że nie jest tak ważne "jak" a ważne jest "czy" dokonało się wyboru może łatwiej będzie mi pisać. W każdym razie chcę tu bywać częściej. Spodziewajcie się kolejnego wpisu lada dzień.

Witajcie z powrotem.

piątek, 23 kwietnia 2010

All around me un-familiar places, worn out faces...



Jak nazywa się gazeta ukazująca się co trzy tygodnie?

Muszę ci powiedzieć, że jest coś, czego nie przewidziałem w prowadzeniu tego bloga. Nie mogę przestać mieć do siebie wyrzutów sumienia. Rozumiesz, po całym miesiącu pracy przy smażeniu frytek raczej w domu ich sobie nie przyrządzisz. A już na pewno nie będziesz chcieć ich robić dla innych. Czuję się dokładnie tak samo. Wieczorami, kiedy czytam kilka stron "Ręki Mistrza" S. Kinga nie mogę przestać myśleć o tym co powinienem... chciałbym napisać. A potem wyobrażam sobie dźwięk klawiatury, jasność monitora i od razu robi mi się niedobrze. Niewiele gram, filmy oglądamy na tv, pocztę w domu sprawdzam sporadycznie. Nie wchodzę na żadne portale społecznościowe (za co nowych znajomych przepraszam - ignorancja zaproszeń nie jest wynikiem apatii). Dzisiaj daję z siebie sporo, bo czuję w żołądku charakterystyczne ssanie głodu.

Właśnie zatrąbił pociąg. Powoli będę musiał się do nich przyzwyczaić w środku nocy...

A może to serial, który oglądamy pobudził mnie do myślenia? Heroes. Brawa dla reżysera. Jego talent w pokazywaniu scen w połączeniu z bardzo dobrą grą aktorów czynią z serialu ewenement, do którego długo nie mogłem się przekonać. Mam tylko nadzieję, że jest niewiele odcinków. Widzisz? Nawet nie chce mi się sprawdzić w guglu...

Dni upływają spokojnie i dość przewidywalnie. Przynajmniej w swoich ramach. Pobudka o  6:15. Herbata na rozruszanie (już nie kawa). Do earl grey lub zielonej dodaję łyżkę miodu. Aga wstaje pierwsza, szykuje kanapki, czasem coś innego. Ja idę pod prysznic - nie umiem zacząć dnia bez niego. Budzę się z różnym efektem. Wychodzę i herbata ma już dobrą temperaturę. Popijam i patrzę na zegarek poniżej prezentera tvn24. Zazwyczaj jest około 6:30-6:45. Piję herbatę do połowy i idę się ubierać. Na świecie niewiele się zmienia, może poza śmiercią ważnych osób i wybuchem wulkanu. Dla mnie to nie problem. Biorę do ręki wcześniej rozgrzane żelazko i prasuję koszulę. Nie idealnie. Tyle ile potrzeba, żeby wyglądać jak najlepiej, czyli rękawy, pion przy guzikach i kołnierzyk. Ubieram się, układam włosy, pakuję jedzenie na śniadanie i powoli jesteśmy gotowi. Czasem jest jeszcze czas na 20 pompek w krótkiej serii na kostkach. Czasami 40, w dwóch, zależy od snu.

Śpię ogólnie dobrze. Trzeba będzie tylko zmienić materac w łóżku. Sprężyny potrafią być lekko niewygodne.

Mieszkanie już prawie w 100% zaadoptowane. Mamy meble, znamy okolicę. Oglądamy zachody słońca - naprawdę śliczne. Kupiliśmy 2 krzesła na balkon, jak zrobi się cieplej posiedzimy.

W pracy zmieniło się sporo. Mam szansę na awans już niedługo i chcę tego. Pomimo tego, że praca będzie mniej techniczna, będę czuł się bardziej potrzebny. Ludzie widzą moje zaangażowanie i zapał. Na pewno nie będę robił health-checkingu całe życie. Psuje mi się słownik... Sporo jest terminów angielskich, wychodzi z tego coś, z czego się kiedyś śmiałem. Mówią, że po roku nie zauważa się różnicy. Zasubmitować tiketa lub klejma to doskonale rozumiane frazesy. Dobrze, że je widzę i chcę ich unikać.

Jutro wypad w góry - kierunek Śnieżka. Poznałem dobrego kumpla. Zarekomendowałem go przy jednym projekcie i będziemy razem pracować. Dobry chłop, ma żonę i są starsi od nas. Niewiele o nim wiem, ale dobrze się rozumiemy i jutro będzie szansa poznać się bliżej. Dobrze się też rozumiem ze swoją przełożoną. Ona ma męża, który pracuje w firmie. A myślałem, że będziemy jedynym małżeństwem. Sporo osób przychodzi nowych, sporo zmienia miejsce w budynku. Zbliża się okres przeprowadzki do nowej siedziby i myślę, że dopiero wtedy pojawi się drobny chaos. Na razie pilnuję swoich obowiązków, tworzę artykuły prasowe dla firmy i chcę się zajmować ludźmi. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Myślę, że same dobre rzeczy. Najważniejsze, że z Agą jest wszystko dobrze i że mnie popiera.

To dla mnie najważniejsze. I am her hero.

wtorek, 30 marca 2010

Okres rozliczeniowy nr 1.

Myślałem, że wytrzymam pełny miesiąc, żeby móc obiektywnie spojrzeć na cały ten okres z dystansem, ale widać nie dałem rady. Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu i czułem już spore zobowiązanie, które zaczęło ciążyć mi niczym kula u nogi. A muszę Ci powiedzieć, że sporo się wydarzyło przez ten miesiąc... Od czego by tu zacząć? Może od samego początku, żeby każdy czytelnik odniósł wrażenie, że uporządkowany i zrównoważony ze mnie gość. Ci, którzy mnie naprawdę znają, wiedzą jaka jest prawda.

A więc, praca. O to przecież chodziło w całym tym wyjeździe, prawda? O pracę... Przynajmniej tak myślałem z początku. Teraz wydaje mi się, że nasze cele były zupełnie inne. To trudne zmieniać miejsce zamieszkania. Ostatnio usłyszałem nawet, że człowiek zaczyna nienawidzić wszystkich za to, że musiał się przeprowadzić i że to całkiem normalny odruch. Po prostu nie lubimy zostawiać tego, co już się zbudowało, to oczywiste. I chyba ten wyjazd ma temu służyć. Zobaczeniu, że gdzieś tam jest inny świat i ludzie, których warto poznać, którym warto uścisnąć rękę. Takich, którym nie trzeba dwa razy... może trzy... tłumaczyć o co ci chodzi. To tak jak z komentarzami, które otrzymałem do wpisów. Czytać je i znajdować tam czyjeś myśli to wspaniałe uczucie. Shadow - dziękuję za poezję. Człowiek czuje się wtedy jak fragment skomplikowanego łańcucha nerwowego, który przewodzi niezrozumiały impuls. I wiesz co? Nie jest ważne skąd się wziął, ani dokąd popłynie. Ważne jaki ślad pozostawia po sobie.

I znowu zmierzam w kierunku tego trudnego doświadczenia, jakim jest ten wyjazd. Zrozumiałem właśnie, że mierzę nim też czas. Dasz wiarę, że jeszcze miesiąc temu pisałem coś na tym blogu? Nie uwierzyłbym, że czas upływa tak szybko gdy go nie liczysz, gdyby ktoś tylko mi o tym powiedział. Jak to jest, że kiedyś bedąc młodszymi nudziły nam się dni? Może po prostu niewiele robiliśmy... Teraz wolne chwile mijają równie szybko, bo i tak myślimy półświadomie o tym, co trzeba zrobić. Myślę, że to konieczna część adaptacji, którą przechodzi każdy z nas. Tak zwane - organizowanie sobie życia, prawda?

A propos, układania życia... Okazuje się, że tęsknimy za domem i wiele rzeczy, które tutaj układamy sprawia, że potrafimy o tym myśleć raz słabiej a raz mocniej. O co mi chodzi? Już tłumaczę. Otóż, jeśli niewiele masz rzeczy do robienia, odruchowo zaczynasz myśleć o domu, o innych, o nawykach. Taki odruch, nabyty, przyzwyczajenie. Kiedy robisz coś, co przypomina to, co się robiło "wtedy" zaczynają wracać wspomnienia. Ciekawe jak wiele jest prawdy w tej pamięci genetycznej... Czy człowiek jest w stanie odczuwać już na poziomie komórek? To zawsze mnie zastanawiało i przerażało. Co, jeśli rzeczywiście człowiek nic nie zapomina, tylko skutecznie archiwizuje? I skąd czasami ma się wrażenie, że już się coś robiło... To temat na długie wieczory. To dobrze. Takie właśnie nadchodzą, a czas spędzany na takich rozmowach nigdy nie jest stracony.

Niedługo zawitamy do domu, na święta. To miłe, że możemy sobie na to pozwolić. Mamy pierwszą wypłatę za sobą i zaczynamy odnajdować się w pracy, chociaż niezbyt szybko. Ale z drugiej strony, gdzie nam się spieszy? Zajmę się poważnymi rzeczami i najgorsze jest to, że 100% z nich jest objętych ścisłą tajemnicą. Nie ma więc szans nawet na opowieści. To trochę podcięło skrzydła mojej twórczości, kiedy się dowiedziałem. Ale to nic, może kiedyś zacznę pisać ukrytym wierszem, a kod podam tylko moim wiernym czytelnikom? Ważne jest, że ludzie, których poznajemy są całkiem ciekawi. Ponadto mam okazję już się wykazać, pracując ściśle przy przełożonych. Podoba mi się to wyzwanie. Na jutro zaplanowałem swoje pierwsze spotkanie i wszyscy zaproszeni zobowiązali się przyjść. Cieszę się, bo to ważny start. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jedno mogę powiedzieć - jeśli mi się uda, to okaże się, że warto jednak było łączyć dziennikarstwo z informatyką.

Z ciekawostek wartych odnotowania muszę powiedzieć, że moja druga połówka jeździła dzisiaj samochodem! Naszym! I czułem się z tym bardzo dobrze. Pozostałe nawyki po kursie szybko wykorzenimy, bo nie oszukujmy się - rzeczywistość jest inna od tego, czego na nim uczą. Ale ważne jest, że jechałem obok! I byłem całkiem spokojny. Na początku tylko ręka powędrowała mi mimowolnie w kierunku hamulca ręcznego, ale po chwili byłem bardzo pewny swojej żony. Mimo tego, że był to krótki kawałek i sprzęgło zawyło razem z silnikiem tylko dwa razy, czuję się spokojny i wiem, że to nam bardzo pomoże. Dzięki temu podróże do domu nie będą już tak męczące. Kolejny witraż do kolekcji...

Jutro postaram się wstawić swoje zdjęcie. Byłem u fryzjera, chociaż powinienem go raczej nazwać stylistą. Opowiem Ci o moim pierwszym wrażeniu i o tym co miałem na głowie.

Im dłużej panuje cisza, tym trudniej jest ją przerwać.
Stephen King - "Wielki Marsz"

środa, 3 marca 2010

Wiatr hula w kominie... czyli winds of change.

   A jednak nie jest tak źle, jak się z początku obawiałem. Strach ustępuje po kolejnych wieczorach spędzonych z nią. Chyba miałem rację - wszystko jest kwestią nieomylnego, upływającego czasu, który prostuje nasze myśli.

   Nawet wiatr za oknem zaczyna brzmieć znajomo, trochę jak wiatr hulający w naszym kominku.



   Jakkolwiek można mieć do niego pretensję, nic na to nie poradzimy. Pojawiło się sporo przysłów i wierszy na temat czasu, ale i tak nic nie potrafi dorównać pewnemu wierszowi, który zapamiętałem (w większej części) z zajęć na Amerykanistyce. Profesor Kolek był jednym z najlepszych w swoim fachu, a zajęcia na jego historii literatury do dzisiaj śnią mi się na jawie. Bardzo bym chciał jeszcze kiedyś móc tak wysilić swoje szare komórki... Było naprawdę ciężko. Odgadywać cudze myśli sprzed setek lat. Do dzisiaj mnie to fascynuje. Kto wie, może jeszcze do tego powrócę? Spis lektur do dziś trzymam w bliskiej odległości - tak na wszelki wypadek. Coś jak papieros wetknięty za ucho osób niepalących w kilku filmach zagranicznych. Takie zabezpieczenie - na wszelki wypadek.

Ale wystarczy o mnie. Robię miejsce dla wielkiego pisarza:

SIR WALTER RALEIGH, printed with his Prerogative of Parliaments, 1628 ;  written 1618.

EVEN SUCH IS TIME.

Even such is time, that takes on trust
    Our youth, our joys, our all we have,
And pays us but with earth and dust ;
    Who, in the dark and silent grave,
When we have wandered all our ways,
Shuts up the story of our days ;
But from this earth, this grave, this dust
My God shall raise me up, I trust !

A teraz tłumaczenie w moim wykonaniu. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś próbował to tłumaczyć... Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Taki jest ten Czas, co już nie zwraca,
  Naszej młodości, radości, wszystkiego.
Lecz ziemią i pyłem się nam odpłaca ;
  Kto z nas, gdy w ciemnym, cichym grobie,
Choć już się przeszło wszystkie drogi,
Ma władzę wstrzymać niebo i ziemię;
Lecz z tego grobu, ziemi i brudu,
Mój Bóg wskrzesi mnie, bez trudu!

Nie wiem, czy moje tłumaczenie oddaje to, co uwielbiam w tym wierszu, ale musisz mi uwierzyć - starałem się.

   Kolejny wieczór pokazuje bowiem, że nie mamy za bardzo wpływu na otoczenie, na świat, w którym przyszło nam żyć. Trzeba nauczyć się oceniać, co jest w naszym zasięgu.

   Dzięki temu zaczyna być coraz łatwiej. Praca dołożyła niezbędne zmęczenie - śpi się coraz lepiej. Jeszcze nie mamy wystarczająco siły i przyzwyczajenia, żeby po pracy jechać "na miasto" czy gdzieś tam. Komunikacja jest kiepska, ale przynajmniej z i do pracy mamy ułatwioną sprawę - jeździ tylko jedna linia, więc ciężko jest się pomylić. Na razie dni przypominają to, co robiliśmy do tej pory, tylko z drugiej strony. Jesteśmy poddawani szkoleniom i "metodom przystosowawczym" czyli dosłownie "niczemu" i tak jest najlepiej. Niedługo zaczną się kształtować grupy, pojawią się zadania. Coś się zacznie dziać.

   Niestety, niewiele mogę napisać o samej pracy i trzeba będzie się powstrzymywać, ale rozumiem to i szanuję. Tajemnica to tajemnica. Nie jestem typem plotkarza, więc będę mówił o czym mogę. Choć, tak między nami mówiąc, niewiele jest takich rzeczy... Ludzie są całkiem znośni, wygląda na to, że praca w środowisku ludzi o podobnych zainteresowaniach i predyspozycjach będzie się opłacać. Rozumie się dowcipy, polecenia, i tak dalej. Ale tak naprawdę, prawdziwa jazda zacznie się od poniedziałku i wtedy dopiero będę miał coś więcej do powiedzenia. Zmienią się warunki, nastawienie, tryb pracy i wiele innych rzeczy.

   Na razie, mam tylko dobre skojarzenia, kiedy widzę wschód słońca. Wiele osób mówi, że tak właśnie będzie. Nie mogę się doczekać, kiedy po pewnym czasie wciąż będę czuł to całkiem zwykłe odczucie, którego dotychczas mi trochę brakowało i brakuje wielu ludziom po otwarciu oczu: "To kolejny normalny dzień." Mam tylko nadzieję, że po takim czasie będę wiedział co oznacza "normalność"...

sobota, 27 lutego 2010

Mija kolejny dzień. Za oknami słońce...

Kolejne dni mijają w oczekiwaniu na zmiany, które następują czy tego chcę czy nie. Czasem patrzę przed siebie i zastanawiam się, czy bycie świadomym tych zmian to rzecz dobra czy zła. Dlatego trochę się temu poddaję. Oddaję pałeczkę losowi, bo na tym etapie niewiele więcej mogę zrobić. Czuję się trochę zmęczony - tym całym szukaniem pracy, szukaniem szansy i teraz dopiero powoli zacznę obserwować co się dzieje z moim życiem. Ciężko też po takim okresie odpocząć, bo tak naprawdę oczekiwanie, czy stres, to nie wysiłek fizyczny. Delikatnie ogłupia, usypia, osłabia zmysły.

Teraz mój organizm jest w lekkim szoku i wciąż walczy z tym co się dookoła dzieje. Czuję wieczorami niepokój, jakieś dziwne, irracjonalne stany lękowe. Swojego czasu rozmawiałem o tym z Agą i doszliśmy do wniosku, że bujna wyobraźnia to nie tylko same korzyści. Do każdego zdarzenia mogę dopisać ciąg wydarzeń, które wykrzywią je, zmienią. Coś w rodzaju niepotrzebnego i niezrozumiałego mechanizmu obronnego. Rozumiesz, to jest tak, że kiedy słyszy się w nocy dźwięk (jakikolwiek, na przykład wyłączanie systemu chłodzącego w lodówce) to zazwyczaj to nic nie oznacza. W moim przypadku widzę (zazwyczaj) coś złego, coś nietypowego. Takie przeczulenie na zmysłach. Jakby w obawie o przepalenie obwodów mój mózg od razu buduje obrazy różnych sytuacji, a stamtąd tylko o krok do całej historii. Czasem, kiedy obudzi mnie coś w nocy, nie mogę zasnąć, aż taka wizja się nie rozmyje, albo nie zmuszę się do tego, by myśleć o czymś błahym i niepoważnym. Najciekawsze jest to, że nie wyobrażam sobie bez tego nocy. To znaczy, chciałbym przesypiać całą noc, ale to będzie rzadkością.

Sypiam bardzo czujnym snem, nawet teraz jestem delikatnie zgaszony tą nocą. Gdzieś w jej środku obudziło się dziecko u sąsiadów - ja już nie śpię. Coś stuknie za oknem, a ja jestem gotowy i wyspany. Trochę męczące, zwłaszcza, kiedy to stanie się tuż przed planowanym wstawaniem. W domu było tak samo. Pierwszy dźwięk rano budził mnie na dobre. Nie potrafię zasnąć ponownie i bardzo zazdroszczę jej, że tak łatwo śpi, chociaż z drugiej strony potrzebuje tego snu o wiele więcej.

Tak jak napisałem, powoli wszystko znajduje swoje miejsce i dobrze mi z tym. Obserwuję całą tą sytuację i myślę, a nie rozmyślam, jak to zwykle bywa. Mam sporo czasu i wszystko dzieje się po kolei. Każdego dnia część układanki znajduje się obok innych. Ułożone ubrania, pierwsze poważne gotowanie, powoli nauka nie wpadania na siebie w nowym mieszkaniu. Możesz tego nie zrozumieć, dopóki nie przeniesiesz się w inne miejsce. Mnie osobiście na samym początku najbardziej denerwowało, że nie potrafiliśmy znaleźć dla siebie nie tyle miejsca, co trasy. No wiesz, jeśli coś gotujemy, to trzeba się krzątać. Jeśli ja odkurzam, a ona robi coś innego, to nie można co chwilę sobie przeszkadzać, wpadać na siebie. Nie, to nie jest ani romantyczne ani słodkie. A więc trasa. I żaden GPS tutaj nie pomoże, tylko czas i chęci. Teraz już jest o wiele lepiej. Myślę, że sporo w tym układaniu miała wpływu cierpliwość i czas. Skoro mamy go dużo, to wystarczy tylko czasem usiąść i cieszyć się nim. I oczywiście drugą osobą. Docieranie się w nowym miejscu jest trochę jak z docieraniem silnika w nowym aucie. Nie można przeginać na start, bo potem będzie to miało przełożenie na całość pracy auta...

Dziwny jest ten czas. Wydaje mi się nadal, że ma swoją osobowość. Selektywnie pomaga nam radzić sobie z naszymi lękami. Sam decyduje co i kiedy nam aplikować, jaką nutę zagrać na naszych nerwach. Chyba najwyższa pora przestać z nim walczyć. Przestać go zmieniać na siłę. Czas trochę poobserwować. Wbrew temu, co spekulowałem, to chyba będzie całkiem dobry rok. Tylko nic na siłę.

Pójdę do pokoju obok, tzw. sypialni. Obok łóżka i lampki leży książka Stephena Kinga (a kogóżby innego...). Wziąłem ich sporo, wciąż podziwiam go za jego niesłychane epitety i porównania. Zaraz ci coś przeczytam:

Szeroko otwarte cyklopowe oczy, nos niczym okrętowy aflaston oraz usta jak u totemicznego idola dopełniały wizerunku, straszliwego i fascynującego zarazem.

Co to ma być? Jak sobie to wyobrazić? Kto mógłby użyć podobnych słów do opisania człowieka? Czytałem ten krótki opis z dziesięć razy przed snem i wciąż ciężko mi go ogarnąć. Co myślał autor pisząc to zdanie? Za to go uwielbiam. Niedługo zrobię spis książek i adaptacji kinowych, które miałem okazję zobaczyć. Sporo tego już jest. Może przekonam cię do kilku jego książek. Moim zdaniem warto.

A tak na prawdę uwielbiam go za jego cytaty, które zamieszcza przed pierwszą stroną. Robi tak odkąd pamiętam i zawsze trafiają one w samo sedno. Przewijają się przez całą powieść, wkradając w każdy rozdział. Tym razem jest to:

"Pamięć jest pogłoską na prywatny użytek"

Ciekawe, czy każdy z nas mógłby napisać podobną myśl, co pewien czas, do swoich rozdziałów...

wtorek, 23 lutego 2010

Inne słońce...

No i już. Cały zabieg przenoszenia się z miejsca na miejsce został zakończony. Pozostawiliśmy za sobą ślad, który będzie nas czasem prowadził w drugą stronę.

Mamy ze sobą większość rzeczy, kilka paczek wciąż stoi nierozpakowana - ciężko jest co chwila chować i znowu szukać na to miejsca. Minie jeszcze jakiś czas zanim na wszystko znajdzie się półka, schowek. Dochodzi też do tego kwestia przyzwyczajenia. Złapałem się dzisiaj na tym, że chciałem się napić herbaty i nie wiedziałem przez chwilę gdzie sięgnąć. Stałem na środku kuchni, a już po chwili robiłem coś zupełnie innego... Coś jak próba pracy kończyną, której się już nie ma.

-- Pierwsze noce --

Pierwsza noc była zaskakująco udana. Spałem dobrze, choć obudziłem się przed ósmą. Od razu wiedziałem, że łóżko daje mi bardzo dużo odpoczynku i że powrócę najpewniej do siedmiogodzinnej nocy. Trasa do Wrocławia nie była tak ciężka jak myślałem, a miasto przywitało nas ciepłą pogodą i słońcem. To duża odmiana po Świdniku, gdzie podczas pakowania auta padał deszcz ze śniegiem... Swoją drogą nasze auto rzeczywiście ma charakter! Kiedy załadowaliśmy wszystko do niego w garażu okazało się, że nie mogę wyjechać... Załadowane pod dach autko prawie się rozkraczyło i rysowało tłumikiem i rurą po kostce. A więc - wyjmowanie, wyjazd z garażu, ponowne pakowanie w deszczu i ta-da! Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami przeziębienia.

Droga przez Kraków i autostradę jest naprawdę dobra. Na liczniku stuknęło 550km w jedną stronę, czyli więcej o 100km niż w linii prostej, ale zdecydowanie mniej odczułem tę trasę na sobie. Nawet zapłacenie 2x8zł nie zniszczyło naszego dobrego nastawienia.

Na miejscu okazało się, że zajechaliśmy od drugiej strony (GPS ma jednak jakieś wady) i jechaliśmy po czymś, co kiedyś ma być drogą asfaltową. Kilometr tej trasy był równie męczący co cała dotychczasowa wędrówka. Z tak obciążonym autem myślałem tylko, żeby się dotoczyć, noc zbliżała się coraz szybciej.

Na miejscu okazało się, że nasz blok jest chyba jednym z najbardziej odizolowanych bloków w tej okolicy Wrocławia. Osiedle jest zamknięte, za oknami z jednej strony bloki, z drugiej... pole. A za tym polem hen daleko Wrocław. Czyli innymi słowy cisza.

We wnoszeniu rzeczy pomogli nam sąsiedzi - bardzo miła para w naszym wieku, myślę, że będzie dobrze mieć kogoś takiego obok.

Minęło już dwa dni i wiem, że okolica jest wypełniona raczej pozytywnie nastawionymi ludźmi. Wszystko jest tutaj spokojne, mimo gościa, który piętro wyżej coś wierci (ponoć od kilku tygodni) z losowymi odstępami czasu. Coś jakby robił to dla samej frajdy wiercenia w betonie... Obok, lub poniżej małe dziecko. Ale wszystko do zniesienia. Po prostu będziemy musieli się do tego przyzwyczaić...

Tak samo kwestia przyzwyczajenia w kuchni, łazience, w miękkości wody, otwieraniu okien i tak dalej. Ale jest to w gruncie rzeczy pozytywne odczucie. Nawet dzisiaj w sklepie, lokalnym warzywniaku, czułem się inaczej. To już nie zakupy, ot tak. To zakupy z głową. Musisz warzyć każdy pieniądz, myśleć o garnku na jutro i lodówce. Takie drobiazgi...

Na razie mamy jeszcze czas... I odpoczywamy. Nic nie przychodzi mi do głowy. Słońce świeci z innej strony. Wiatr jest ciepły, a ja nie czuję się na swoim terenie. Potrzeba jeszcze chwili. Spróbuję napisać więcej jutro. I z czasem coraz więcej. Mamy Internet i TV więc możemy łączyć się ze światem. ;)

wtorek, 16 lutego 2010

Niszczyciel gwardii. Przygotowania do drogi.

 W poniedziałek minął ostatni dzień mojej pracy. Pożegnałem się z kolegami i koleżankami oraz zakończyłem szkolenie egzaminem dla grupy słuchaczy. Liczyłem na jakieś oświecające doznanie, którym mógłbym się z Tobą podzielić, ale... nie nadeszło. Tyle lat spędzonych w kamienicy, a tu nic? Chyba sobie żarty robisz tam na górze? (Chciałem zrobić to teatralnie i powiedzieć to na wejściu do sali szkoleniowej, ale się powstrzymałem. Mogliby to inaczej odebrać...)

Czyżbym rzeczywiście był tym, za kogo uznała mnie kiedyś D.? Mam nadzieję, że to czytasz i pamiętasz dawne rozważania jeszcze w liceum. Nie zapomniałem. Myślę o tym ilekroć staję naprzeciw ważnemu wydarzeniu w moim życiu. I wiesz co? Zazwyczaj nie czuję wtedy nic. Nie wiem co się stało ze mną na przestrzeni kilku lat. Może potrzebowałbym pomocy kogoś bezstronnego i zaufanego, żeby dowiedzieć się gdzie leży problem. Czy to źle. Czy to dobrze. Nie wiem, ale kiedyś jeszcze o tym napiszę. Niektóre wspomnienia odnoście "niszczenia" wciąż nie dają mi spokoju. Być może to jedne z tych duchów, które nie chcą się od nas uwolnić.

Jedyne co czułem wychodząc przez ciężkie drewniane drzwi na mróz i skrzący śnieg to lekka nostalgia. Niczego nie żałowałem. Niczego nie spaliłem za sobą. Gdybym więcej miał nie wrócić do tamtego miejsca, nie czułbym wyrzutów. To tylko cegły, farba i zaprawa. Wszystko obróci się w pył. A jeszcze szybciej odchodzą ludzie. Dlaczego zatem czuć coś więcej? Czy powinienem? Chyba tak. Czuję coś na wzór poczucia winy, obowiązku. Ale z drugiej strony nie czuję także niczego podobnego w domu i w innych miejscach.

To dziwne, chyba dochodzę do pewnego wniosku. Pewna prosta wizja zaczyna być czytelniejsza... Zadziwia mnie coraz bardziej to, jak precyzyjnie można określić siebie, odszukać pewne wady i zapanować nad nimi, pracować, jeśli tylko jest się ze sobą szczerym. Otóż wydaje mi się, że przywiązuję się do przedmiotów, a nie do miejsc. Otaczam się wspomnieniami zamkniętymi w przedmiotach, obrazach, lub jak to kiedyś nazwała moja babcia "durnostojkach". I cieszę się, że moja druga połowa też tak uważa. Dzięki temu łatwiej nam będzie się przenieść. A dotykając ramki zdjęcia będę mógł sięgnąć w głąb do zachowanych slajdów...

A więc podsumowując ten wątek - nie wierzcie w to, że jesteście mocno przywiązani do miejsc. Przynajmniej moje oczy to tak widzą. Nie bójcie się opuszczać swoich czterech ścian. Poszukajcie wzrokiem trochę dalej. Nie wierzę, że na tym całym świecie nie ma dla nas miejsca, w którym nie byłoby nam lepiej, łatwiej, inaczej. A przecież jeszcze nie raz po naszych "cmentarzach" przebiegną zwierzęta. Świat będzie się kręcił w tą samą stronę, co do tej pory. A więc, artefakt w dłoń, i do podziemi, w drogę!

A teraz coś o czymś lekko innym

Po raz pierwszy od początku tego bloga nie wiem jaki obraz zamieścić na początku. To trochę tak, jakbym nie widział ilustracji do obecnego stanu mojego ducha. Wszystko wokoło wypełnione jest barwami, kształtami i dźwiękami. Niektóre widzę po raz pierwszy. Niby już wcześniej pakowałem się na wyjazd, przygotowywałem do podróży, ale tym razem jest inaczej... Czas pomyśleć o zabraniu rzeczy, które będą mi towarzyszyć na co dzień. To tak jakby ktoś kazał Ci wybrać, co jest w Twoim życiu najważniejsze i spakować do pudełka. Ale wiesz co? I tak nie zabierzesz wszystkiego. To prawda - ponoć najważniejsze jest to, co się zabiera wewnątrz siebie. Ale zwróć uwagę, że większość uczuć i wspomnień jest połączonych myślą z przedmiotami, naszymi codziennymi artefaktami. Wazon, poduszka, lampka. Pojedyncze przedmioty są naszą kotwicą. Nasączone naszymi problemami i radościami, noszą prawie magiczne właściwości. Dlatego lubię się nimi otaczać, wbrew pozorom. Bardzo przywiązuję się do przedmiotów. Czasem zauważałem (i wciąż to widzę), że mimo częstego sprzątania biurka i okolicy pełno tam przeróżnych przedmiotów. Teraz widzę tam na przykład płyty z grami, które utrzymują mój umysł w stanie nieważkości. Ostatnio na warsztacie znalazły się Dead Space i stare, ale pełne przygód Divine Divinity. Obok stare materiały ze studiów, magazyny, umowy za ukończoną pracę, dyski twarde z danymi, plan Ottawy i Wrocławia, poniżej skrzynia z moimi skarbami. Na ścianie obok tablica z listami, które kiedyś dostałem od Agi, rozkład autobusów sprzed pięciu lat, kilka wizytówek. Na półce wyżej cztery bardzo ważne filmy w moim życiu: G.I.Jane, Tańczący z wilkami, Za garść dolarów i Rambo. Odnośnie ostatniego można mieć wątpliwości, dopóki nie przeczytasz książki Davida Morrella. Jest zupełnie inna od wizji filmu, który każdy oglądał. Pokazuje historię zagubionego chłopaka (młodszego ode mnie), który wychowywany przez system swojego kraju cierpi coraz większe katusze po utracie kolejnych fragmentów swojego życia. Rodzina, przyjaciele, wspomnienia. Po kolei zostawia je za sobą, robiąc miejsce zupełnie innej osobie w swoim ciele. Przeczytaj książkę, a zrozumiesz jak trudne zadanie postawiono przed Sylwestrem Stallone...

Ja na pewien czas też coś za sobą zostawiam. Na półce stoi także zdjęcie mojego brata, przytulającego się do mnie, kiedy jestem tuż po ślubie. On płacze, ja się staram uśmiechać. Jest to chyba najbardziej bolesna (a na pewno znajduje się w pierwszej dziesiątce) chwila w moim życiu. Dlatego też zdjęcie jedzie ze mną. Kiedy na nie patrzę, staję się bardziej rzeczywisty, staję twardo na ziemi. Zdaję sobie sprawę z tego, co mam i co jest dla mnie ważne. I choć zdjęcie jest smutne, lubię na nie patrzeć, ponieważ w chwilę po smutku nadchodzi pocieszenie...

Na półce stoi też kilka drewnianych klocków, niczym od Tetrisa, stary paszport i indeks ze studiów. Przypominają mi o tym, że zawsze wiedziałem, że szczęścia trzeba szukać. Że okazja puka czasem bardzo cicho i można to pukanie pomylić z biciem swojego przerażonego serca. Konieczność. Przemieszczanie się to konieczność. Niewielu ludzi ma komfort życia w dostatku bez konieczności opuszczenia tego, co posiadają poprzednicy, rodzina. I jeszcze ta nauka. Nawet największy geniusz będzie nikim, jeśli nie będzie się rozwijał. Czas idzie naprzód, stawia nam coraz większe wymagania. Dlaczego zatem myślimy, że wystarczy nam to co mamy? Że nie musimy się więcej starać? Szczerze, szkoda mi osób, które uznają się za wystarczająco rozwiniętych lub wykształconych. A co z postrzeganiem świata? Z barwami, innymi smakami i zapachami? To co dla mnie jest słodkie, dla innego człowieka wcale takie nie musi być. A co ze smutkiem i radością? Doskonale wiesz, że z nieznajomości takich różnic wynikały wojny i konflikty. Dlatego zawsze mam w sobie pewną dozę wstrętu gotową dla osób, które nie chcą zmienić swojego nastawienia, nieważne jak bardzo się mylą.

Ech, szykuje się kolejny temat do przemyśleń. Ale brakuje mi czasem Twojej pomocy. Chciałbym usłyszeć, co myślisz na tematy, które powoli zaczynają się tutaj pojawiać. Blog to nie tylko wizja twórcy, ale także czytelników. Nawet jedno zdanie może przyspieszyć, zmienić kolejne wpisy. A więc, jeśli to czytasz, czuj się zaproszona/ny do przemyśleń. Może masz jakiś wiersz, fragment opowiadania, którym chcesz się podzielić?

Po prostu przypomina mi się coś, co wiedziałem od dawna - pisanie to albo mozolna praca, albo ataki weny, których nie można przewidzieć. A najlepiej i jedno i drugie...

A jednak pokuszę się o grafikę... nie mogłem wytrzymać. Chyba dobrym podsumowaniem tego wątku byłoby wskazanie osoby, która najbardziej pasuje do profilu autodestrukcyjnego socjopaty, który nie może wytrzymać z następującymi zmianami swojego charakteru i nie potrafi się przywiązać do żadnej osoby. Jak by nie patrzeć, kolejny bohater filmowy i kolejna postać, która zawsze dawała mi wiele do myślenia. Po co ci pieniądze, skoro nie masz ich z kim wydać. Po co ci wielka posiadłość, skoro słychać w niej jedynie świszczący wiatr? No i to poczucie obowiązku ciągnące ku ziemi ciężkie ramiona... Co tu dużo ukrywać, lubię takie kreacje, a Michael Keaton zawsze będzie w tej roli najlepszy. Przykro mi "your Bale'ness" ale dla mnie wciąż istnieje tylko jeden:

piątek, 12 lutego 2010

My last day.

   Dzisiaj mój ostatni dzień w pracy. Zgodnie z tradycją post zaczynam od zdjęcia, które ma najlepiej oddawać mój nastrój. A może to tylko efekt wczorajszego maratony z serialem "Scrubs" (Hoży doktorzy)? Nic nie jest pewne. A może jednak? Okazuje się, że dzień 12 luty 2010 jest dniem, w którym żegnam się z firmą, w której obecnie pracuję. A pracowałem już tutaj od czasów przedstudenckich. 


Dokładnie to zacząłem pracę w 2004 roku i obsługiwałem kawiarenkę internetową. Teraz prowadzę samodzielnie wykłady i istnieje prawdopodobieństwo bliskie stu procent, że spora firma będzie chciała mnie na pracownika.    Szczerze - nie znajduję lepszego dowodu na to, że się staram i odnoszę sukces. Oczywiście, miara sukcesu jest nierównomierna i różni się w przypadku każdego z nas. O tym właśnie chciałbym opowiedzieć - o sukcesach. Kilka wskazówek, może kilka przechwałek i wspomnienia od samego początku pracy w "firmie".

   Chyba najwyższa pora zrobić rozliczenie z samym sobą, spojrzeć na te kilka lat, w czasie których wiele się zmieniło. W jaki sposób wpłynęła na mnie praca i na co mam dalej siłę? Teraz jeszcze Ci nie powiem, ale po powrocie z pracy zrobię to na pewno. 
   Na razie czuję zapach świeżo zaparzonej kawy, pierwsza osoba pojawiła się na wykładzie. Sporo śniegu sypie za oknem. Ciekawe jak będzie wyglądał ten ostatni dzień? Ponoć wszystko w takie dni ma znaczenie.    Postaram się za kilka godzin usiąść i zrobić rachunek sumienia, ciekawe czy uda mi się to zrobić w pewnym ciekawym stylu. Tak, dzisiaj ważniejszy jest styl niż forma. Bo to co widzimy wpływa dopiero na to co czujemy. Dopiero z czasem jest odwrotnie...
A więc kolejny post rozpocznę słowami:

"Today was going to be my last day at work. Aga and I have decided that..."

wtorek, 2 lutego 2010

Dlaczego #2. Czyli gdzie w czasie jest szkło?

Chyba najwyższa pora kończyć wstępne wpisy i zacząć opisywać konkrety. Poniekąd przekonała mnie do tego przyjaciółka, która powiedziała dzisiaj bardzo ważne słowa: "Większość osób nie ma tego czegoś, aby kontynuować bloga. Zazwyczaj kończy się po kilku wpisach." Wydaje mi się, że sporo w tym prawdy. Pisanie bloga, pamiętnika, czy zapisków to przede wszystkim test osobowości. Po krótkim czasie możesz sprawdzić, czy już Cię to nie obchodzi, czy masz zacięcie. 

Myślę, że każdy z nas kiedyś myślał o zapisywaniu swoich myśli. Nie ma w tym nic złego - po prostu niewiele osób jest wystarczająco zdyscyplinowana - ot co.

Bywają pewnie przypadki, że boimy się własnych słów, własnych przemyśleń. A może odpycha nas przekonanie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy? I tu chyba zaczynamy zbliżać się do idei tego bloga.

Czas zmusić wzrok do przebicia się przez szkło.

Najpierw dwa słowa o szkle. Czym jest? Dlaczego uważam, że czas ma jego konsystencję? Po prostu - moje wspomnienia układają się w półprzezroczyste warstwy, obrazy, niczym kilka slajdów z tych starych projektorów do bajek, które były prekursorami rzutników multimedialnych. Pamiętasz? Zabawa obrazami, potem wyświetlanymi na ścianie, lub na prześcieradle, była niezapomniana. Można było swobodnie układać los historii o krasnoludkach i księżniczkach. Ba, można było nawet nakładać na siebie pojedyncze sceny. Powstawało wtedy zupełnie co innego. Połączenie historii, nowe doświadczenia dla bohaterów, a przez to nowe doświadczenie dla nas...

To śmieszne, ale tak naprawdę nigdy nie myślałem, że to porównanie będzie tak trafne. Chyba coś siedzi w stwierdzeniu, że skorupka nasiąka za młodu... i tak dalej...

A więc płaty szkła. Doświadczenia i wspomnienia. Te przyjemne - kolorowe i te złe, popękane i brudne. Wszystkie ułożone są jeden na drugim tworząc wzór widoczny dzięki światłu bijącemu od spodu (bądź od góry, chyba w zależności od religii). Być może w Twoim życiu są poukładane nierówno, tylko częściowo przysłaniając się nawzajem. A może są poukładane niczym próbki w laboratorium umieszczone w równych odstępach w szufladach. To nie ma znaczenia. Ważne jest to w jaki sposób je tworzymy i czy mamy na to wpływ. Moim zdaniem tak i dlatego o tym piszę.

Doszedłem do etapu w życiu, kiedy rozszyfrowałem większość szyb. Wiem, kiedy dany widok wzbudzi we mnie złość, wiem co kojarzy mi się z harmonią i pięknem. Innymi słowy - znam sceny z mojego życia, które mnie kształtowały. Wiem, na przykład, że śmierć bliskiego mi przyjaciela była dla mnie kiedyś motywacją do pracy nad sobą. Rozumiesz, prawda? To jeden z tych momentów, kiedy zatrzymujesz się, patrzysz wstecz na całe to szkło i zaczynasz się zastanawiać czy nie czas to poukładać i zacząć montować z tego jakiś przyzwoity witraż. Kilka dni temu zawitałem na cmentarz, odnalazłem w końcu jego nagrobek (nie byłem tam od jego pogrzebu) i zamarłem. Tak jak wtedy, gdy wydaje ci się, że przez kurz, brud codziennego życia, nie jesteś w stanie dostrzec tego, co kryje ten slajd. Dopiero po dotarciu do domu zrozumiałem, że czas odkurzyć pewne wspomnienia - przesunąć je na wierzch.

Ile miałby dzisiaj lat? To banalne pytanie nasunęło mi się jako pierwsze, choć chwilę potem zrozumiałem jak idiotyczne było. Ale z drugiej strony - czy zwłoki starzeją się tak samo jak my? Przy nagrobku czas nie istnieje, dla nikogo w jego okolicy nie jest istotny. To jedno z tych miejsc, które posiadają w sobie moc zamieniania wszystkich tych rozsypanych szkieł w jedną, spójną całość. Zaczynasz wyobrażać sobie, co by było, gdyby pewien slajd zastąpić innym, zamienić bohaterów zaśniedziałego, nieruchomego pejzażu. Czy miałby żonę, dziecko, czy wciąż bylibyśmy przyjaciółmi? Co doradziłby mi na nadchodzące ciężkie dni?

Nie nauczę Cię postrzegania świata moimi oczami - to nie ulega wątpliwości. Ale krok po kroku pokażę Ci pewne moje szkła, które są dla mnie ważne i nieraz pomogły mi poskładać mój czas w całość. Możesz mi wierzyć - najgorzej jest zabrać się za te fragmenty, które przysłaniają piękne chwile. Uporaj się z nimi, a ujrzysz światło w kolorze. Bo o to chodzi w postrzeganiu niezmiennego światła - każdy z nas musi mu nadać inny, własny odcień. Szarość wygląda zawsze tak samo, prawda?

---

Mam nadzieję, że wyraziłem jedną ze swoich myśli odpowiednimi słowami. Starałem się, aby w końcu miało to odpowiednią formę. Myślę, że z czasem wrócę do innych form twórczości, może wrócą wiersze, opowiadania, kto wie? To jedna z szybek, które ostatnio odkurzyłem i oczyściłem łzami za obrazami, które celowo zabrudziłem, żeby ich nie dostrzegać. Teraz dzięki temu widzę dawno zapomnianą barwę. A ty, co zrobisz, żeby odszukać kolory swojego czasu?

Niedługo spróbuję napisać o strachu i jak ważny jest podczas układania witraża... A może po prostu wyrażę to wierszem?

sobota, 30 stycznia 2010

Kariera w Polsce, czyli po prostu... życie...

W życiu każdego człowieka przychodzi czas, kiedy musi podjąć decyzję. Ba, uważam, że większość naszego życia to ciąg decyzji powiązanych ze sobą skutkiem. Szczególnie zaś ciężko podejmować decyzje ludziom, którzy do tego typu zmian nie przywykli...

Nie ma co ukrywać. Wiesz, równie dobrze jak ja, że Polska, a w szczególności okolice wschodnie, nie są regionem, który wspiera rozwój człowieka (obojętnie starego, czy młodego). Mamy niewiele możliwości, nawet jeśli część osób uważa inaczej. Byłem tam. Próbowałem. Ale jak napisałem wcześniej - człowiek w swoim życiu musi podejmować decyzje. Takie, które będą miały bezpośredni wpływ na przyszłość. Skąd zatem mamy wiedzieć? Skąd brać przykład? Dlaczego w wieku dwudziestu kilku lat wymaga się od nas umiejętności decydowania o własnym życiu? Nasuwa się jedyna poprawna odpowiedź - bo tak! I niestety nie jesteśmy w stanie wiele na to poradzić.

"Mamy tylko możliwość zadecydowania co zrobimy z czasem, który nam dano."

Wczoraj widziałem gościa, który wytatuował sobie na jednej ręce: "One life" a na drugiej "One chance". Piękne, kiedy wyobrazisz sobie go siedzącego z założonymi rękami...

Chciałbym, żeby to miejsce z czasem przerodziło się w pewną wyselekcjonowaną otchłań myśli. Wiem, że to dużo. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy jest zdolny do otwarcia się, ale właśnie temu chcę zaradzić. Chciałbym, żeby gromadziły się słowa, myśli i uczucia. W ten sposób ich nie zapomnimy. Być może pomożemy następnym? Sam wiem, że to co robię wymaga ode mnie wielkiego wysiłku, życie się zmienia, toczy po swojemu i ja staję z kijem w dłoni, starając się zawrócić lub opanować bieg tej rzeki. Jeśli mi się uda, dlaczego nie pomóc innym? Niczego nie żądam w zamian, nikogo nie piętnuję. Czas pokaże kto miał rację.

Ja tylko chcę przeżyć to życie bez strachu. Piramida pokazuje co jest u jej podstaw, a co na szczycie. Jeśli znajdę sposób na wspięcie się na szczyt - podzielę się z Tobą. Nie czynię z tego prywatnej krucjaty - wręcz przeciwnie. Być może wkrótce, kiedy pojawią się tutaj mocno sprecyzowane posty zrozumiesz, że wspólnie można osiągnąć więcej. Że strach, który potrafisz nazwać, traci na sile. Że marzenia, z których zdajesz sobie sprawę są osiągalne.

Że życie to nie tylko czerń i biel...

piątek, 29 stycznia 2010

Dlaczego "blogi" umierają?

Pamiętam kilka zdań, które wypowiada David Duchovny wraz ze swoim agentem w serialu "Californication" (conajmniej osobliwym i z całą pewnością nie dla każdego widza): "Blogi nie umierają, zabijają je sami autorzy". Prawda. Ideą każdego bloga jest twórczość, która powinna być napędzana myślą, a paliwem powinny być codzienne dni i obserwatorzy, uczestnicy.

Są momenty w życiu każdego z nas, kiedy mamy ochotę zapisać myśl, wniosek, bo wydaje się nam wyjątkowo trafny i chcielibyśmy przekazać go innym. Dlaczego nie? Skoro można to zrobić stosunkowo łatwo, naprawdę niewielkim nakładem sił.

Wiele osób boi się tego typu twórczości. Niepopularność blogów polega raczej na ich działaniu - boimy się spojrzeć na samego siebie z perspektywy czytelnika i zobaczyć fragment swojego wnętrza. "Jak wypadnę?", "Nie, lepiej tego nie mówić...". Chyba to powstrzymuje człowieka przed otworzeniem się - trema i niepewność.

Dlatego powstrzymam się od cnotliwej autokorekty, bo blog zmieniany to blog fałszywy. Zaczynam to rozumieć. Na codzień mamy dość dwulicowości, serwisów newsowych, które mydlą oczy fałszywymi nagłówkami. Tutaj dam upust swojej twórczości, nieokiełznanej i nieprostowanej - żeby pokazać Ci, że można. Można się wypowiedzieć, zaś myśli wcale nie muszą ulatywać.

Wizja tego miejsca zaczyna się powoli kształtować. Pozostaje oswojenie się z nim i dobór tematów. Skoro znam teorię - wszystko powinno pójść jak z płatka, prawda?

Ps. Thank you David, hope you don't mind.

czwartek, 28 stycznia 2010

Po latach ciszy, kamień osuwa się ze zbocza urwiska.

Witaj czytelniku,
najprawdopodobniej nie znamy się. Nie przeszkodzi to jednak w tym, żebyś czytał co mam ci do powiedzenia na tematy, które są dla mnie niezwykle ważne. Postaram się uchwycić parę myśli w tym miejscu zrobionym ze szkła, tak jak zbudowany jest nasz czas i nasze życie.

Wszystko jest względne. Nic nie jest takim na jakie wygląda na początku.

Być może uda nam się dojść do porozumienia, wypracować pewien rytm - jak w dobrze bijącym sercu, i napędzić tę twórczą machinę myśli.

Z mojej strony mogę Ci opowiedzieć jak wygląda moje życie i co robię, żeby posiadać to co obecnie mnie najbardziej cieszy. Gdyby nie ostatni rok, pewnie nawet bym nie brał pod uwagę założenia bloga, ale najświeższe wydarzenia pokazują, że jednak się nie mylę i warto spojrzeć na czas i samego siebie z dużym dystansem.

Ale cóż, szkoda czasu - pora zatwierdzić pierwszy wpis. Już wkrótce teksty. Opowiem Ci o tym co się zmienia w mojej karierze i dlaczego wszystko dzieje się tak szybko, opowiem Ci o książkach, które warto zachować i o filmach, na których warto płakać, o obrazach, które hipnotyzują i o wydarzeniach, które zmieniają świat...