sobota, 29 czerwca 2013

Gay Parade!

A więc od czego tu zacząć...

Może od tego, że usłyszałem od rodowitych Norwegów, że siła i odwaga wikingów brała się od grzybów, które zbierali po drodze? I żarli je na potęgę, często robili z nich wywar. A ich okrzyki i zapał do boju był niczym innym jak efektem ubocznym... To tak jak nasze zwycięstwo pod Grunwaldem... Widocznie nic nie jest tak oczywiste, jak się z początku wydaje.

Jest też dobra strona tej informacji. Dowiedziałem się o grzybie chaga - niesamowitym źródle antyoksydantów i witamin oraz soli mineralnych. Można je spotkać w zalesionych terenach Norwegii i np. robić z nich wywar, albo dodawać do pieczenia mięs itp. Ciekawe, może kiedyś ktoś mi pokaże. Sam trochę nie mam odwagi tego szukać. Założę się, że po kilku godzinach wszystko wygląda jak chaga...


Spacerowanie w kierunku centrum Oslo nie wymaga już GPSa. To bardzo miłe uczucie. Spacerowanie zajmuje znacznie mniej czasu, znam nazwy kilku ulic i wygląd kilku budynków i podróżowanie od razu jest prostsze. A jednak granie w gry, szczególnie te z labiryntami przynosi wymierne korzyści. "Za następnym zakrętem będzie drzewo, skręć w prawo". I już.

A więc wczoraj w większości ćwiczyłem, czytałem, więc nic ciekawego się nie działo, ale dzisiaj postanowiłem znowu zrobić rundę po okolicy Karl Johans gate i Brugata. Oczywiście, jak można się było tego spodziewać, lunął deszcz, kiedy tylko wychyliłem się poza klatkę schodową... Ale to nic, pomyślałem, zawsze trzeba mieć ze sobą kurtkę przeciwdeszczową. I niezrażony deszczem (który przybierał na mocy) ruszyłem w dół ulicy, w kierunku centrum.

Oczywiście, jak możesz się domyślić, deszcz przemienił się w ulewę, a ja musiałem wskoczyć do jakiejś okolicznej knajpy, przeczekać. Po drodze minąłem cygankę z piwem w ręku. Chwilę potem owa cyganka prosiła, czy mogę pożyczyć jej telefon, bo ona musi gdzieś tam zadzwonić. Powiedziałem, po angielsku, że jestem biedny i że nie mam telefonu. Ona i jej kolega byli bardzo zdziwieni, ale patrząc mi w oczy chyba uwierzyli, że nic nie ugrają. Nie miałem siły tłumaczyć jej, że skoro miała na piwo, miała też na telefon. Chyba biedni imigranci naprawdę mają tutaj ciężkie życie... Tyle trudnych wyborów... piwo, czy telefon do dzieci...

Deszcz zelżał na tyle, że mogłem iść dalej.


Przez Oslo przebiegają jakieś rzeki. To bardzo trudne utrzymać je w ryzach, ciągle budują, odsączają teren. To raczej robota nie do zakończenia. Sporo się mówi o tym, że dopóki nie wymyślą materiału, który oprze się wodzie i drobnym kamieniom nie da rady tego zrobić raz, a dobrze. A zobaczcie, co stoi z tyłu... Taki budynek, nawet lekko podmyty nie jest łatwo przywrócić do pionu.

W centrum kupiłem kartę doładowującą telefon (muszę mieć gotowy na poniedziałek). Zapytałem w sklepie z workami bokserskimi o Karate Kyokushin, ale powiedzieli, że klub nie stać było na utrzymanie w Oslo i dlatego przeniósł się na obrzeża. Smutne. Zamiast tego popularne jest jakieś magiczne kung-fu i sztuka walki i zabijania spojrzeniem... niech tak będzie, trudno. Będę ćwiczył sam. Magiczna joga do mnie nie przemawia. Może z czasem, kiedy zmięknę do poziomu  bycia typowym współczesnym obywatelem Norwegii.


W drodze powrotnej słyszałem kilku Polaków. Teraz już wiem, że to nie omamy. Oczywiście jeżdżą rowerami. Typowy Polak zbiera na samochód w Polsce, a nie w Oslo. Tutaj Skoda Octavia, która kosztuje u nas 70 tys. kosztuje 140 tys. Kalkulacja jest prosta.

Jednakże coś pociągnęło mnie dzisiaj w kierunku klaksonów i migających świateł. Ludzi było też sporo, więc pomyślałem - co mi tam. Zobaczę. Policja kierowała ruchem, a z daleka słyszałem muzykę. Wiedziałem, że coś się będzie działo. Oczywiście, pierwsze skojarzenie było typowo polskie - demonstracja przeciwko aborcji, lub zakończony mecz Lublinianki lub Motoru... Ale nie! Było to coś zupełnie przeciwnego. Moja Polskość została wystawiona na próbę, kiedy zobaczyłem tira, ciągnącego wielką wannę z facetami po 50-tce kąpiących się w pianie i śpiewających w niebogłosy. Parada gejów i lesbijek. Niektórych naprawdę ładnych, muszę przyznać... Aż szkoda.

Ale jak zobaczyłem ich radość i nieskrępowanie, podczas gdy deszcz rozpadał się na dobre, zrozumiałem, że jedyne co może nas do nich zrażać to zwykła, ludzka (bo nie zwierzęca przecież) zazdrość. Wiedzieli kim są, nie krzywdzili nikogo, rozdawali balony i starali się pokazać, że nie zarażą nikogo swoją "chorobą" a co najwyżej radością.


Muszę wam powiedzieć, że ludzie wyglądali różnie. Oczywiście ci, którzy mieli najwięcej do zarzucenia to byli arabowie. Nie wychodzili ze swoich sklepików, udawali, że to się nie dzieje. Na ich twarzach nie dostrzegłem uśmiechów. Kobiety, zza swoich peleryn nie patrzyły w kierunku parady, odwracały wzrok, a nawet oscentacyjnie odgradzały się od tych ludzi. Jeśli miałbym wybierać, chyba wybrałbym gejów za sąsiadów... Co mogliby mi zrobić? Poradzić w sprawie mody na nowy sweter? Podlaliby mi kwiatki... Proszę cię... Ja nie słyszałem o zamachach organizowanych przez gejów... A ty?

Zamyślony, dreptałem w kierunku Schweigaards Gate, kiedy zobaczyłem ciekawe graffiti. Scena z gwiezdnych wojen.


Ciekawe, prawda?

Potem poszedłem do sklepu imigranckiego, ale dzisiaj nie mieli jakiegoś szczególnego wyboru. Zestawy przypraw, gruszki i szpinak za 5 koron. Nic, co by mnie na dzisiaj interesowało. Przyjdę w poniedziałek - w niedzielę wszystko zamknięte. To kupowanie w workach za 5 koron jest całkiem ciekawe. Z jednej strony wiesz co kupujesz, a tu jednak niespodzianka. Pośród pomidorów trafia się papryka, czy zgniłe awokado...

Poszedłem zatem do lokalnego Kiwi Marketu (Kwiki Mart). Tam oczywiście:


Kupiłem bułki trochę rzeczy. Niektóre tańsze, niektóre droższe. 1kg dżemu - 7zł. 2 puszki tuńczyka za 4zł. Także nie wszystko jest droższe. Wiadomo, na razie trzeba się rozglądać, szukać alternatywy cenowej. Mięso mają wszędzie dość drogie.

Na koniec dowiedziałem się, że monety wrzuca się samodzielnie. Więc za 51 koron, które miałem zapłacić dałem 50 w banknocie oraz 5 w bilonie. Bilon trzeba wrzucić do oddzielnej maszyny. Jak się okazało w domu, ta maszyna wydaje jednak resztę. A więc z całej tej ekscytacji straciłem 4 korony. :) Człowiek się uczy całe życie. Aha, jeszcze jedno - paragon jest na wyraźne życzenie. Normalnie sprzedaje się bez niego. Dziwne, prawda? Zakładają, że sprzedawcy będą uczciwi wobec skarbówki? No proszę Cię... litości...

I na sam koniec - samochód a'la Oslo. Całkowicie elektryczny, można go przestawić chyba ręcznie...


czwartek, 27 czerwca 2013

Bananowa kawowa pizza

Dzisiaj nie będzie zdjęć. Spacer był dość krótki, ale znaczący. Dlaczego znaczący? Nie używałem GPSa, tylko starałem się odtworzyć trasę z pamięci. Muszę ci powiedzieć, że od razu wpłynęło to na szybkość podróżowania. Zapamiętałem kilka ulic, a potem jakoś już poszło.

Znalazłem komisariat policji, porozmawiałem z panią na recepcji. Zauważyła koszulkę Kyokushin. To było miłe. :) Szczególnie, że także dzisiaj odpisał Shihan, żebym ćwiczył sam. W najbliższej okolicy nie ma dojo. To już pewne. Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że w małych miasteczkach daleko są kluby. Jak to możliwe, że w stolicy nie ma żadnego? Nic to, dzisiaj znowu potrenuję sam. Może nawet popracuję nad planem treningowym? To kolejny ważny moment i wskazówka.

Na komisariacie podziękowano mi za zwrócenie portfela. Próbowali się dodzwonić do właścicielki, bezskutecznie, może spróbują później. Nieważne, dla mnie to była ważna chwila. Raczej takiej rzeczy nie zrobiłbym szybko w Polsce. Ale pomyślałem sobie - jeśli to nietutejsze imię, to na pewno imigrantka. W portfelu zostawili jej kartę pracy i zdjęcia dzieci. Nawet jeśli nie przyda jej się przepustka, może to były jedyne zdjęcia dzieciaków? Wszystko jedno, czuję się teraz o wiele lepiej. Wierz mi, to nie było takie oczywiste. Nie wiedziałem, czy nie będą chcieli czegoś spisywać itd. Ale zachowali się całkiem normalnie, ludzko.

Zapytałem w kilku miejscach, czy nie potrzebują pomocy w knajpach. Na ogół mówią o zbliżających się wakacjach i lokale po części będą zamknięte przez miesiąc. Jest ich oczywiście o wiele więcej, to dopiero początek, ale samo zdobycie się na rozmowę, zapytanie, było trudne. Teraz będzie już z górki. 

W branży informatycznej jest też sporo możliwości. Codziennie znajduję nowe ogłoszenia. W końcu może coś wypali, dlaczego by nie? 

Pogoda dzisiaj zmienna, chociaż na razie nie pada jest chłodno. Słońce wyjrzało na kilka chwil zza szarych chmur. Powoli zaczynam rozumieć o co chodzi z tą norweską sennością w ciągu dnia. Brak słońca rzeczywiście sprawia, że ludzie są powolniejsi, bardziej senni. Szczególnie, że taka sama pogoda i jasność wita ich rano i wieczorem. Nie do końca wiem, czy taka pozytywna apatia jest dobra czy zła. Na pewno nie ma tutaj zbyt wielu zgonów spowodowanych atakami serca. Stąd to powolne robienie większości rzeczy, nawet obsługa knajp (ta imigrancka) nie zasuwa tak jak u nas przy dworcach i deptakach.

Po drodze kupiłem "u imigrantów" dwie siatki owoców i mleko. 10 bananów, 2 mango, jabłko i awokado. Wszystko mocno dojrzałe, dlatego w promocji, za 10 koron wszystko. Mleko 15 koron. Część trzeba było zjeść od razu, poczęstowałem moją współlokatorkę anorektyczkę. Niech wcina witaminy. Na pewno tego brakuje ludziom pochodzącym z Norwegii. Ona akurat jest z Bergen. Rozmawialiśmy do 3  w nocy o Norwegii i Polsce. Dlaczego myślę, że powinni jeść więcej warzyw i owoców? Pomijam fakt, że słońca jest mało, ale typowy norweg zje na śniadanie grzankę z serem, na obiad kotleta, a na kolację grzankę z serem. To niezupełnie dobry sposób na odżywianie. Norwegowie lubią także palić i pić kawę. To także nie pomaga. A jak dołożyć do tego alkohol, to aż dziwne, że ich populacja się drastycznie nie kurczy.

Do niedawna nie uwierzyłbym, że Norwegia jest największym światowym importerem jeśli chodzi o banany, kawę oraz... mrożoną pizzę! Będzie ok.

W każdym razie może odrobinę jej pomagam. Chce rozmawiać, a ja także jestem ciekawy jak wygląda życie w Norwegii. Porozmawialiśmy o zarobkach i ile można spodziewać się na różnych stanowiskach. To także istotna informacja, bo niby skąd mam wiedzieć, w razie czego, co mam odpowiedzieć na pytanie o zarobki. 

Jedyne zdjęcia, które zrobiłem, to widok z sąsiedniej ulicy w kierunku fiordu. Niby daleko, ale jednak świadomość, że można tam podjechać rowerem i połazić po górach, lasach, jest całkiem uspokajająca.

Może wieczorem napiszę coś więcej. W końcu mogę poczytać na spokojnie książkę, poczytać przewodniki, pomyśleć co dalej. Niby mam tutaj sporo wolnego czasu, a jednak przeglądanie ofert i wysyłanie CV trwa. Szczególnie, że napisanie za każdym razem listu motywacyjnego pobiera część energii, którą mogłem spożytkować na pisanie czegoś ciekawszego. Nic to, wracam do zjadania owoców. 



Ah, i oczywiście na koniec niespodzianka. Kto rozpozna co jest na tym zdjęciu? Podpowiem, to nie pleśń na ścianie...


To mój plakat nad łóżkiem. Dostałem go od Oliwii od razu po przyjeździe. Do końca nie wiem kto go zrobił, ale z początku myślałem, że jest trochę niepokojący... Przedstawia artystę, który go zrobił. Ale w dziwnej mrocznej, psychodelicznej formie. Naprawdę nieciekawie się poczułem po powieszeniu go nad łóżkiem, ale teraz myślę, że dodaje trochę charakteru. Pamiętajcie, że wszystko w mieszkaniach Norwegów co może być białe - jest białe. Ściany, sufity, meble. Więc każdy kolorystyczny akcent (ten plakat jest naprawdę granatowo czarny, z pewnością aparat nie oddaje tej barwy) jest na wagę złota. Ciekawe jak będzie się spało z takim "opiekunem" nad głową...

środa, 26 czerwca 2013

Moje voodoo


Obiecałem, że następnym razem pokażę amulet. Oto on. Wczoraj przechadzając się Oslo znalazłem błyszczącą monetę. Tutejsza korona ma w środku dziurkę, może w ten sposób bronią się przed kryzysem? To dobry znak. Poczułem się dobrze. Niby człowiek nie powinien ufać takim drobiazgom, ale ja ufam. To jak teoria chaosu, wiem. Jaki to może mieć wpływ na moje życie? Być może niewielki, być może ta odrobina szczęścia sprawi, że będę lepiej spał, że dzięki temu bardziej się uśmiechnę pytając o pracę i dlatego moje cv zostanie wzięte pod uwagę? Kto to może wiedzieć.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowy pod wieloma względami. Obudziłem się w nowym miejscu całkiem wyspany, ale zdezorientowany. O 9 rano było cicho, myślałem że mojej współlokatorki nie ma. Jest po wyjściu ze szpitala, więc domyśliłem się, że będzie chciała spać dłużej. I miałem rację. Planowałem wycieczkę, ustawiałem GPS, jadłem śniadanie do 12, kiedy wstała. Ona zaczęła się krzątać po mieszkaniu, a ja wystartowałem na podbój centrum Oslo od innej strony.

Już na wstępie chcę powiedzieć, że z jednej strony bez GPS-a takie spacery mogłyby się źle skończyć, ale z drugiej strony ktoś kto projektował oprogramowanie do tych map powinien zostać wychłostany... O tym później.

Spacer w dół ulicy Stromsveien w kierunku nabrzeża i centrum był bardzo przyjemny, pomimo siąpiącego deszczu. Słońca nie zapowiadali, ale też nie nadawali deszczu. Nie ufam tym prognozom jeszcze bardziej niż naszym. Tak jak piszą poradniki - warto mieć zawsze pod ręką parasol i koszulkę z krótkim rękawkiem i słoneczne okulary. 



Po drodze mijałem okolice takie jak ta, obok dworca autobusowego. Nie narzekajcie na brak pomysłów w Polsce na zagospodarowanie przestrzeni. Tutaj obok siebie zobaczycie starą kamienicę i super nowoczesne budynki. Powiem krótko - nie podoba mi się to. Nie ma to żadnego sensu, a estetycznie odpycha. Szczególnie, że na taki klimat otoczenia przekładają się też ludzie. Każdy może być całkowicie odmienny, nie wiadomo czego się spodziewać. Super drogie garnitury i Porsche obok starego Citroena przerobionego na elektryczny i ciuchów po starszym bracie... Dysproporcja goni dysproporcję. Ciężko się skupić.


Włączyłem muzykę, żeby trochę odizolować się od szumu miasta. Spacerowanie pomiędzy straganami z owocami jest całkiem przyjemne. Mają ich sporo i można trafić dobre ceny. Jutro jak nie będzie padać pójdę po trochę warzyw i owoców. Oczywiście sprzedają je imigranci - tak jest taniej niż w sklepie norweskim. No i jeśli trafi się promocja (np. banany mają plamki, albo są zbyt proste...) to cena leci w dół na szyję, bo rodowity Norweg nie kupi takiego produktu... Głupi Norweg...


Mijałem niezliczone sklepiki, stację pociągów (bardzo zatłoczoną, ale usystematyzowaną). Podczas przyjazdu z jednego z 20 peronów wypadło tyle ludzi, że przez moment nie wiedziałem czy idę w dobrą stronę. Wzrost pomógł znacząco...


Ładny główny deptak zaprowadził mnie do miejsca, gdzie oczekiwałem znaleźć dojo Karate Kyokushin. Widocznie strona internetowa nie była odświeżona przez kilka lat, bo w tym miejscu był klub fitnesu, a młody chłopak nie wiedział o co chodzi. Zamiast tego znalazłem też taką tablicę. 




W wąskiej klatce schodowej, którą schodziłem ze wspomnianego klubu fitnesu zobaczyłem ogłoszenie baru, w którym gra się w Starcrafta 2! Niesamowite. Zajrzę tam w wolnej chwili. Może nawet jutro. Granie na kompie i piwo obok? W centrum Oslo? Może jeszcze pracę tam znajdę? To by było zbyt piękne...


Następne na liście było centrum informacji turystycznej. Deszcz zaczął mocniej padać, ale nie przeszkadzało mi to. Kurtka przeciwdeszczowa, kaptur i dobre buty w połączeniu z krótkimi spodenkami to strój idealny na taką wyprawę. 


Poszukiwania zapędziły mnie na dziwny plac. Dopiero po chwili załapałem, że jestem w najbardziej obleganym miejscu Oslo - placu z Ratuszem. Było dobrze, to już niedaleko wody. Jak się okazało, turystom nie przeszkadzał deszcz. Fale Japończyków robiących zdjęcia smartfonami i czym się dało wylewały się jedna za drugą z autobusów. Emeryci po 70-tce. Uśmiechnięci Japończycy. Kolejny obrazek do albumu wspomnień pozytywnych. Wejście do Ratusza bezpłatne, zwiedzanie bezpłatne. Butelka wody 300 ml przy wejściu - 60 koron (30zł), kibel 20 koron. Tiaa. Po moim trupie. Oczywiście wszyscy zwiedzający nabrali się na porozkładane książki, poradniki, przewodniki, za które musieli zapłacić. Ja zamierzałem zaoszczędzić. Rozejrzałem się po Ratuszu, zrobiłem kilka zdjęć.





Ratusz całkowicie z kamienia. To spory kontrast do budynków z tamtych lat, które były drewniane. Któryś z mądrych władców stwierdził, że nie opłaca się go odbudowywać po każdym napadzie, bo go ciągle palą. Chyba Harald któryś, nie pamiętam, zarządził, że czas na zmiany... Sam ratusz dla zwiedzających jest niewielki, ale wrażenie robią gigantyczne odrzwia, okna oraz malowidła na ścianach. Sami powiedzcie, co do cholery pośród normalnego życia na wsi robi taki obrazek? Znalazłem to na ścianie, gdzie takich scenek było kilkadziesiąt. Ta jedna mi nie pasowała...




Ludzie broniący się przed atakiem gigantycznych robali... Entomorph... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Kolejna tajemnica do rozwiązania! Dodatkowo obrazy władców zrobione w dziwnej technice... niczym z powieści S. Kinga "Ręka mistrza"...





A tutaj sala głosowań i obrad Rady Miasta.





Po wyjściu z ratusza znalazłem po dłuższej chwili Informację Turystyczną. Było ciężko, bo przed wyjściem zobaczyłem widok na zatokę, a w niej:


Nic dziwnego, że mogłem nie zauważyć wielkiego znaku "Informacja Turystyczna - zapraszamy". Byłem w lekkim szoku, bo ten kolos w tle, to statek o którym sporo słyszałem. Emerald Princess. Polecam zobaczyć zdjęcia w googlu. To jeden z takich, co jakiś czas temu się przewróciły we Włoszech. 230 metrów długości. 15 pokładów wysokości. Na pokład może zabrać 5000 osób...  Nie udało mi się zrobić jednego zdjęcia...





Nad nabrzeżem zobaczyłem też kawałek twierdzy Akershus. To od niej ma nazwę cała okolica... a może odwrotnie? Sama twierdza to już skrawki zieleni i mury, kilka zabytkowych armat wzdłuż brzegu... I tak nie dałyby rady temu kolosowi.





Ogólnie dzień był bardzo udany, chociaż wróciłem całkowicie mokry. Deszcz padał oczywiście do momentu, kiedy wszedłem do domu. Nawet nie miałem siły robić po drodze zakupów, szczęście że mam sporo żarcia. Te ulotki i poradniki zawinąłem z informacji turystycznej. Spokojnie, były za darmo. Obym miał czas to wszystko przejrzeć! Zadzwoniłem też do jednej z knajp, na których mi zależało z pracą. Okazuje się, że określenie "od zaraz" w języku Norweskim to także lekka przesada. Zaraz to za tydzień, może dwa... bez pośpiechu... Trzeba mieć na to czas...


Na koniec oczywiście ciekawostka. Idąc nabrzeżem znalazłem portfel. Ewidentnie porzucony po "skrojeniu". W środku nic wartościowego poza zdjęciami dzieci i przepustką do pracy. Zabrałem, nikt by go nie znalazł, bo szedłem na skróty, dzięki mojej super nokii, która wydłużyła mi spacer powrotny o kilka kilometrów... Zrobiło mi się szkoda osoby, która straciłaby zdjęcia dzieci. Pozbierałem całość, zapakowałem do woreczka strunowego (akurat miałem) i zabrałem ze sobą. Na razie próbowałem znaleźć tę osobę w googlach, bezskutecznie. Rozmawiałem z moją współlokatorką i jutro pójdę na komisariat. Niech zwrócą właścicielce. 


Niech to będzie mój wkład startowy w dobrobyt i spokój w Norwegii. Niewiele, ale to zawsze jakiś start. Poza tym i tak już jestem zarobiony tę jedną koronę...

Biker Mice from Mars!

Dzisiaj przyszedł czas na opuszczenie mieszkania, w którym dotychczas się zatrzymywaliśmy. Wrócili jego właściciele, Polacy, którzy byli na urlopie za granicą. Na ich przyjazd posprzątałem mieszkanie jak mogłem najlepiej i pożegnałem się z kotem. Dziwne jak w ciągu kilku dni można się przywiązać do zwierzaka.



Gałka. Tak miała na imię. :) 

Od kilku dni poznaję Oslo. Dotychczas miałem dzięki Michałowi (właścicielowi mieszkania) możliwość jeżdżenia chyba jednym z najlepszych rowerów, na jakich siedziałem. Oto on:



Niezwykle lekki. W sklepach u nas kosztuje tysiące złotych, tutaj też. Jakieś ABSy w rowerze? Aż bałem się go używać na początku. Ludzie patrzyli na mnie (takie mam wrażenie) jakbym się dorobił w Norwegii. Dziwne uczucie. Z początku myślałem, że to tylko ja, ale kiedy szliśmy z Oliwią przez Oslo jakiś stary pijany chińczyk krzyknął do nas coś i się zaczął śmiać. Oliwia powiedziała, że powiedział, że ja mam o wiele lepszy rower niż ona... Niby żartobliwe, ale skoro pijany chińczyk wie, że ten rower jest sporo wart? Mam dziwne wrażenie, że w Polsce jeśli będzie mnie stać i jeśli zdecyduję się wrócić to na pewno kupię sobie rower. Skoro tutaj mogę dojechać kilkanaście kilometrów, to dlaczego nie mogę dojechać tak do pracy? Może nie codziennie, ale co jakiś czas to miła odmiana. Na pewno zdrowsza. Oczywiście tutaj kradną rowery. Kradną nawet siodełka (to akurat mogliby sobie wziąć - jest całe z twardego tworzywa. Istna masakra). Widziałem przy centrum handlowym że w kilku rowerach nie było siodełek. A ludzi w około pełno. Może jeżdżą bez? Tak czy inaczej, rowery się raczej się przypina. Cyganów w około jest sporo. I pomimo tego, że wydają się nieszkodliwi, to zawsze komuś coś może zginąć. Nawet przy pracy Oliwii zginęło ostatnio kilka rzeczy. Rower, czyjaś bluza itd. A na ogół Norwegowie powtarzają, że nikt niczego nie zabierze. Cywilizacja...

A więc zwiedziłem kawałek Oslo. Kilkanaście kilometrów pomiędzy uliczkami daje już pewien pogląd na miasto.









Oczywiście mógłbym sprawdzić i opisać gdzie te zdjęcia zrobiłem, ale tego nie zrobię bo nie pamiętam i jest to bezcelowe. To po prostu Oslo, a raczej fragmenty, które mi się podobały. Jest ich jeszcze więcej, zdjęcia zrobię jutro.

Samo centrum to nic innego jak skrzyżowania kamienic po kilka pięter, a na dole butików, kawiarenek i sklepików. W samym sercu tego wszystkiego mini centrum handlowe z napisem rodem z naszego pedetu z Lublina... I co się okazuje? Okolica oraz klimat - identyczny. Ciasne wyprzedaże i zapach perfum, kebaba i tekstyliów. :) Ale oczywiście w trochę lepszym wydaniu. Poniżej widok na to "centrum".




Drobna ciekawostka - jeśli komuś zachce się sikać. W samym centrum Oslo ciężko jest o toaletę, bezpłatną. Zawsze trzeba mieć przy sobie co najmniej 10kr (czyli nasze 5zł). Na szczęście mi się nie chciało. Dopóki człowiek nie zarabia jak Norweg sikanie w takim miejscu to luksus. 

Jak już wcześniej wspomniałem - jazda rowerem to dla mnie czysta przyjemność. W całym Oslo panuje przekonanie, że rowerzyści są uosobieniem bogów, którzy zstąpili na ziemię. Nie wolno na nich trąbić, krzyczeć. A jak podjeżdżają do przejścia należy im bezwzględnie dać do zrozumienia, że to oni mają przejechać pierwsi. Na początku czułem się trochę winny, bo mnie osobiście by to nieziemsko wkurzało. Przecież taki kierowca musi co chwilę myśleć "zaraz mi ktoś wyjedzie, zaraz mi ktoś wyjedzie". A przecież człowiek może myśleć jeszcze o wielu rzeczach.

Pogoda w ciągu ostatnich dni jest świetna. Jest na przemian ciepło i chłodno. Dla kogoś takiego jak ja - czyli na wakacjach - to dobra opcja. Już powoli rozumiem dlaczego wszyscy chodzą tutaj w krótkich rękawkach non stop. Często też w krótkich spodenkach. Nie da się ubrać na każdą pogodę. Jedyne co można zrobić to przyzwyczaić swój organizm do zmian i do chłodu. Nie ma innej opcji. Czasem zawieje wiatr od morza - jest zimno. Trudno! Trzeba przyspieszyć kroku. Jak zaczął padać deszcz, kiedy byłem pod "pedetem" nikt nawet nie drgnął. Ludzie szli chodnikiem, rozmawiali przez telefony. Nikt nie uciekał do sklepów. Tylko ja... Kupiłem kartę telefoniczną z numerem norweskim i poszedłem dalej. Po deszczu nie było śladu.

Poznałem już kilka osób. Ludzie są przyjaźni, sympatyczni. Nawet jeśli ich poczucie humoru odbiega od normy to po prostu musisz to zaakceptować. Oni zaakceptują zapewne jakieś twoje dziwactwa. Niby normalna rzecz, ale w niektórych częściach świata nieznana. Niektóre wartości w życiu człowieka są uniwersalne, niezależne od koloru skóry, wiary czy poczucia humoru. Dziwactwa mają większą cenę na tym  bazarze życia.

Praca Oliwii jest rzeczywiście miła. Pracuje na świeżym powietrzu, otoczona miłymi ludźmi. To dobrze. 




W pracowni miała mały wypadek - rzeźba lekko pękła przy próbie "wodowania okrętu". Na szczęście nie stało się nic strasznego. Pęknięcia można zapełnić gliną. Ciężar podeprzeć. Kształt lekko uległ zmianie, ale jeśli się uda - projekt ocaleje i rzeźba się uda. Było dużo stresu, nerwów. Ale przy pomocy Neil'a - jej profesora - wszystko powinno być w porządku. Musisz przyznać, że coś w tym jest. Ja sam nie wiem dlaczego patrzenie na glinę, na powstawanie czegoś od drobinki do wielkiego projektu może być wciągające. Na swój sposób działa to na mnie jak terapia. Bardzo uspokaja. Nawet naprawianie pękniętego glinianego projektu, który kiedyś będzie wspaniałym okrętem jest bardzo znaczące i trudne. Czasem w tej pracowni nic nie słychać. Każdy pracuje w skupieniu. Czasem ktoś coś powie, wywiązuje się ciekawa rozmowa, potem znowu gram za gramem z błota tworzy się rzeźba. Dziwnie prymitywne poczucie tworzenia. Takie najbliższe naturze. Ale nie myślcie, że to tylko lepienie babek z piasku. To także chemia. Mnóstwo chemii. Od składu gliny, przez dodatki, szkliwa i kolory. To wszystko powstaje poprzez łączenie pierwotnych substancji. A na końcu i tak nie masz pewności, że otrzymasz to co zechcesz... Może to właśnie o to chodzi?




Ja za to zapytałem w orientalnej restauracji czy dostali mojego maila. Okazało się, że facet przez kilka dni nie sprawdzał poczty. Powiedzcie mi, jak to możliwe, żeby w dzisiejszych czasach ktoś nie sprawdzał maili przez kilka dni? Szok. Mają sprawdzić, rzucić okiem, oddzwonić. Wciąż wysyłam CV, pojawiają się oferty pracy. Czasem mam wrażenie, że trochę za dużo, bo nie ogarniam tego. Ale znalazłem powoli system, wszystko kataloguję. Była nawet oferta wystawiona przez dobrą firmę rekrutującą z Wrocławia! Poszukiwali doświadczonego administratora Sharepoint. Ja miałem z tym styczność, ale niewystarczającą. Ale wysłałem. Pani oddzwoniła, porozmawialiśmy. Na chwilę obecną na to stanowisko nie, ale zapisała w bazie, ma się rozejrzeć. To też ważne, że coś się rusza. Oby tak dalej. Aha, nie wspomniałem o pensji. To stanowisko akurat to rząd wielkości 650 tys koron rocznie. Nieźle, ale jak by odliczyć koszty życia tutaj, podatki i temu podobne to jednak nie wychodzi aż taka fortuna. Ale to i tak kosmiczna kwota. Spróbujemy, zobaczymy.

Nowe mieszkanie jest całkiem fajne. Ogólnie ma pewnie z 80 metrów. Położone jest blisko nabrzeża - około 2 kilometry. Pójdę jutro nad wodę. Po drodze kupię, albo zdobędę z centrum turystyki mapę Oslo. GPS i jego "trasy na skróty" dzisiaj kosztowały mnie ze 2 kilometry na około... Mieszkanie czyste i dość surowe. Tak jak to pisałem do tej pory. Norwegowie nie mają zbyt wielu mebli. Większość białe lub czarne. Ja w pokoju mam białe ściany, białą szafę, czarne łóżko. Pokoi są 3 + duży salon. Na razie mieszka tutaj koleżanka Oliwii - bardzo cicha artystka o imieniu Ane Liv (chyba tak się to pisze). Pracuje na słowach. Ciekawe, opiszę to niedługo, jak to zrozumiem. Sama okolica jest już bardziej ruchliwa - komunikacja miejska i szlak w kierunku centrum. Czuję się bardziej jak w domu. :) Co chwila za oknem coś przejeżdża. Ale i tak nie jest źle. Nikt nie ma skuterów, czy dziurawych tłumików. Bo i po co? Czasem ktoś przechodzi, ale zamknę okno. Jutro spróbuję zadzwonić w kilka miejsc, doładuję telefon, zapłacę za mieszkanie do końca lipca. Rozejrzę się po okolicy, pewnie zrobię jakieś zakupy. Porobię zdjęć. 

Mam wrażenie, że ktoś strasznie ze mnie drwi na górze. Wczoraj myślałem przed zaśnięciem o czasach, gdy moim marzeniem było wynająć z kimś mieszkanie w wielkim mieście. Spać w średniej dzielnicy, niedaleko portu, na wygodnym materacu bez łóżka. Mieć surowe otoczenie do medytacji i treningu i prostą pracę, która na to pozwoli... Nie daj Odynie jeszcze dostanę taką pracę... :) Wtedy będę musiał się zmierzyć ze swoimi fantazjami. I nie będzie to łatwa walka...

Na sam koniec - rozluźnienie. Ładny, prawda? Jutro napiszę o moim nowym amulecie...



niedziela, 23 czerwca 2013

Noc, jak blady świt...

Obecnie jest już nawet później... I niewiele się zmieniło. Nie kręcę zegarkiem. Tak po prostu jest. Uwierzcie mi - ciężko jest mózgowi pojąć, że powinien kłaść się spać. Jasno? To znaczy do roboty!



Nauka latania

Samolot pozytywnie mnie zaskoczył. Lotnisko także. Każdy został dokładnie "przebadany". Spotkałem kolegę z treningów przy bramce. Takie mają teraz standardy - po ostatniej kontroli, która nie wypadła zbyt dobrze. Musiałem wyjąć całą elektronikę z plecaka, prawie baterie z aparatu musiałem wyjmować. Ale to dobrze, wolę tak, niż w drugą stronę.

Przelot trwał dokładnie godzinę. Godzinę... Samolot zapełniony, ale całkiem wygodny. Na takiej odległości nie czuć dyskomfortu. Zanim człowiek się zestresuje, już jest się na miejscu.

W samej Norwegii nie zostałem "wybrany" do przeszukiwania. Może i dobrze, bo miałem o paczkę fajek za dużo. :) Ale ponoć nikt nie robi z tego wielkie afery. Na przemytnika nie wyglądam.

Z samego lotniska wyruszyliśmy samochodem. Na parkingu zaczął padać ciepły deszcz. Powietrze było bardzo rześkie. Miła odmiana po upalnej Polsce. Droga do Oslo została wzbogacona o przystanek u Igora, brata Oliwii, który w Norwegii jest już ładnych parę lat. Co prawda nie poznałem jeszcze jego żony, ale zobaczyłem okolicę, w której mieszka i jego dom. Dom na zboczu fiordu to piękne miejsce. Balkon wychodzący na morze. Żadnych płotów. Sąsiedzi blisko. A mimo to jest cicho i spokojnie. On sam był zdziwiony, zapamiętał mnie jako małego dzieciaka. A teraz jestem od niego o głowę wyższy.

Wnętrza domów są... jakby to powiedzieć... oszczędne. Ale nie mam tu na myśli tylko oszczędności pieniędzy. Miejsca nie ma za dużo, więc nie zagraca się go zbędnymi duperelami. Rzeczy niewiele, ale potrzebnych. Często wnętrza obite są sidingiem, nawet w blokach. Świetna izolacja termiczna i dźwiękowa.

Woda. Sporo słyszałem o norweskiej wodzie w kranie. Trochę nie chciało mi się wierzyć. A teraz dowód:

To jest wnętrze i grzałka czajnika używanego od nowości. Kamienia brak, osadu brak. Smak? Taki jak nasza żywiec zdrój, tylko nie czuć plastiku... Niebywałe.

Jeszcze jeden drobiazg. Mówiłem już trochę o powolności, schematyczności. To wszystko prawda, nawet światełko w lodówce zdaje się to potwierdzać! Nie zapala się od razu, ale stopniowo rozjaśnia. Tak, żeby nie "porazić" otwierającego... :)

Dzisiaj wysłałem 2 aplikacje do dobrych restauracji w okolicy. Akurat potrzebują anglojęzycznej pomocy. Mam nadzieję, że coś się uda. W razie czego idę jutro z nimi pogadać. Nie sądzę, aby praca w norweskiej knajpie należała do najcięższych zadań. Popracuję chwilę, z ciekawości, jeśli mnie zechcą.

Pojutrze się przenosimy. Tym razem na dłużej. Poszukam dojo, albo sali gimnastycznej. Skontaktuję się z trenerami, sensei itp. Tutaj ruch i sport jest bardzo ważny. Jakoś trzeba te endorfiny produkować. A że słońca jest jak na lekarstwo, ruch jest jedynym sposobem na poprawianie pracy organizmu.

Tak naprawdę jakby się uprzeć, to wszędzie jest stosunkowo blisko - dystans rowerowy. A z tolerancją na rowerzystów jest to naprawdę miły środek transportu. Oczywiście zdarzają się kradzieże, ale to chyba po części nieuniknione. Tylu tutaj imigrantów...

Na wczorajszej imprezie okazało się, że sporo osób jest spoza Norwegii. Ale jednak wartości wyznawane przez nich są bliskie, spójne. Ten rodzaj spokoju jest uzależniający. Być może nie zawsze da się odpocząć fizycznie, ale psychiczny relaks jest widoczny z daleka. Może to rekompensata za brak słońca?

Oliwia pojechała pracować nad swoim projektem. Buduje z gliny model łodzi podwodnej u-532 (jeśli dobrze pamiętam). To żmudna i trudna praca, ale jest coś dziwnie hipnotyzującego w patrzeniu jak milimetr po milimetrze z gliny wyłania się coraz bardziej "idealny" kształt.


A to Oliwia przy pracy:

Ok. Idę trochę poćwiczyć. Słońce wychodzi co chwila zza ciężkich, szarych chmur. Ciężko nadążyć tutaj za pogodą. Najlepiej mieć ponoć przy sobie zawsze kurtkę deszczową, nawet kiedy za oknem 25 stopni i czyste niebo. Tak jak w górach.

I na koniec jedna ciekawostka. Szklanka z lokalnej IKEI. Jeśli rozpoznasz gdzie jest produkowana, to napisz do mnie. Ja byłem w szoku...


Do usłyszenia niedługo.


Niezła częstotliwość wstawiania postów... Co roku? Czas to zmienić!

A więc jestem w Oslo. Norwegia nigdy nie była moim #1 jeśli chodzi o miejsca do odwiedzenia. Nie wiem dlaczego. Być może po prostu mało myślę o miejscach "typowo" do odwiedzenia, a jedynie o miejscach "docelowych", w których mogę zapuścić korzenie.

To na pewno minimalizuje całą frajdę związaną z podróżowaniem. Ale przecież nie zawsze tak było! Tylko od pewnego momentu. Mam wrażenie, że to organizm bronił się przed zmianą.

Ale pewnego razu, całkiem niedawno ocknąłem się w nieprzyjemnej sytuacji, kiedy nie wiemy dokąd zmierzamy. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nikt tego do końca nie wie, ale niektórzy widzą chociaż oczami wyobraźni cel. Ja od pewnego czasu go nie widziałem, a lęk przed zmianą sprawił, że nawet myśl o wyjeździe dalej niż Lublin była nie do zniesienia. Do tego stopnia, że odbiło się to na moim zdrowiu.

Teraz siedzę na łóżku, wracam do pisania. Obok mnie mruczy kot. Za oknem cisza, mimo tego, że to praktycznie centrum Norwegii. Jak do tego doszło? Szybko i łatwo. Kupiłem bilet za 50zł, wsiadłem do samolotu, który teraz startuje z polany, na której uczyłem się jeździć na rowerze z moim dziadkiem Czesiem.

Świat naprawdę się zmienił. I będzie zmieniał. Pytanie, czy jesteśmy na to gotowi?

Razem z Agą chcemy dla siebie cichego miejsca. Nie wiem czy mogę sobie wyobrazić cichszą stolicę. Samochody jeżdżą zgodnie, chociaż wolno. Nikt nie przyspiesza z piskiem opon, nikt gwałtownie nie hamuje. Rowerzyści jeżdżą środkiem, skręcają gdzie chcą, a mimo to nikt na nikogo nie wrzeszczy i nie trąbi . Czy to w ogóle możliwe? Na ulicy ludzie snują się niczym lekko śpiący. Powietrze jest chłodne i rześkie. Każdy ma pewien rytm, swoją ścieżkę, ale rzadko te ścieżki się ze sobą krzyżują. Jak mrówki, ludzie widzą się nawzajem, ale nie patrzą wprost - trochę na wskroś. I

To dopiero jedna noc za mną. Spałem dobrze. Śniło mi się coś całkiem przyjemnego, a to ponoć ważne. Widziałem kawałek Oslo. Stare budynki na przemian z nowymi. "Hipsterska" dzielnica z kilkoma kafejkami i restauracjami. Park. Budynki przypominające stare kamienice (pewnie nimi są...) i prostopadłe ulice bez znaków pionowych, wszystko równorzędne. Mało świateł, więc każdy chodzi jak chce.

Właśnie przypomniało mi się. Blokowisko. Bez zachwytu. Dzień pochmurny. Chłodno. Sobota popołudnie. I ojciec z dzieckiem może dwuletnim pod tym blokiem. Dziecko siedzi na plastikowym samochodziku. Pod blokiem siedzi mama. Tata popycha samochodzik. Chodzi przy dziecku. Mama bije brawo. Uśmiechają się we trójkę. Dziwne... Polak zapewne zastanowi się - czemu oni się cieszą. Okolica jakaś nieszczególna. Pogoda średnia. On grubo po 40-tce. Więc o co tutaj chodzi?

---

Jest 01:06 w nocy. Kilka osób było na imprezie urodzinowej. Wszyscy normalni, cywilizowani ludzie. :) Pierwsze spostrzeżenie? Dużo się uśmiechają. Potrafią słuchać. Potrafią pić alkohol. To niby drobiazgi, ale jednak sprawiają, że życie w danym miejscu jest albo trudne albo łatwe. Kolejny raz mój mózg próbuje mnie przed czymś przestrzec, ale do końca nie wiem czym...

Mam sporo przemyśleń. Ale ułożę je w zdania rano.

Aha, podczas siedzenia u kogoś na imprezie często patrzymy na zegarek lub za okno. Chcemy określić porę. A jak określić porę, kiedy za oknem jest szarówka? Godzina 1:00? Nie ma sprawy. Ale wszystko widzisz... A na północ już powoli słońce wstaje... Mózg zachowuje się dziwacznie. Niby podpowiada, żeby iść spać, ale jednak podtrzymuje świadomość. W zimie jest ponoć gorzej. Ciemność przytłacza. Niby o tym czytałem, ale patrzeć na ludzi, którzy nagle markotnieją i opowiadając o zmroku zniżają głos... to coś tajemniczego. Ale jednak wraca co roku... Ciekawe czy przyjdzie mi się z tym zmierzyć?