piątek, 12 lipca 2013

Przez palce zwykłych dni, oglądasz świat

I znowu wróciłem do filmu Młode Wilki. Nie wiem, co w nim takiego jest, że w chwilach zastanawiania się nad przyszłością każe mi się obejrzeć. Przecież to ani wybitne dzieło, ani aktorstwo... A jednak czasami zastanawiam się dzięki niemu - po co aż tyle myślę o rzeczach na które nie mam żadnego wpływu.

Dzisiaj udało mi się spędzić dzień na długiej wycieczce przez Oslo. Pojechałem w kierunku parku Vigelanda, o którym ostatnio pisałem. Nadszedł dzień, żeby zobaczyć co osiągnął jego brat. Jedno jest pewne - obaj mieli wielką władzę oraz fantazję. Niemożliwe jest, żeby zupełnie normalna osoba wymyśliła coś takiego. O ile sam park z rzeźbami ludzi w różnych typowych oraz tych mniej typowych pozach można uznać za normalny, tak pomysł jego brata był prawie jak zawołanie z innego świata.

Na zdjęciach z parku możesz zobaczyć przestrzeń, światło, życie, dźwięki natury oraz ludzi. Wszystko w harmonii zbalansowane symetrią i geometryczną zależnością. Przechodzeń jest tylko drobną cząstką wielkiej układanki, która tak naprawdę ma służyć relaksowi myśli i ciała.

Młodszy brat, Emanuel Vigeland, był nieco inny. Mam wrażenie, że patrzył w lustro i chciał widzieć brata, ale coś bardzo mrocznego sprawiło, że wszystkie wartości zostały wypaczone.

Na bardzo wysokim wzgórzu z przepiękną panoramą na całe Oslo stoi budowla z czerwonej cegły. Wysoka, masywna, ale bez okien i włazów. Żadnego ogrodu wokoło. Żadnej rzeźby, poza dwoma morskimi potworami nad wejściem. Jeden z rogiem, pewnie samiec. Drugi, karmiący dwa młode, pewnie samica. Na szczycie budowli niewielka złota figura uśmiechniętego bożka. Pilnuje komina, który ma dostarczać albo światła albo tlenu do małej komory z prochami Emanuela.










Wejście jest zimne i mroczne. Wejdź, jeśli masz odwagę. Bo zmysły nakarmią cię czymś zupełnie innym niż to, co do tej pory zobaczyłeś.

Brak przestrzeni, mrok, śmierć i zupełny brak dźwięku. Cisza absolutna. Po wejściu przez ciężkie miniaturowe wrota nie widzisz wiele. Siedzisz z grupą ludzi rozstawionych po kątach i czekasz aż powoli z mroku wyłaniają się zarysy przedmiotów. Liche lampy, które znajdują się na środku sali niewiele pomagają, raczej przeszkadzają. Jak się później dowiedziałem niskie sklepienie w wejściu ma znaczenie - kłaniasz się, bo nad twoją głową w kamiennej futrynie znajduje się urna z prochami twórcy tej groteski.

Siedzisz i nie słyszysz nic. Nikt się nie rusza, nikt nie może zrobić ruchu - wszystko słychać. Po chwili ktoś tańczy, ktoś przebiega obok ciebie. Ktoś pełza. Słychać głosy. Na ścianie zaczynasz zauważać grupy postaci. Wykrzywione pozy, połączone ciała. Narodziny, śmierć, zmartwychwstanie, seks. Autor nazwał swój fresk o powierzchni 800 metrów kwadratowych "Vita" czyli życie. Ale raczej chodziło mu o chęć życia wiecznego, niż o portret narodu...

Nagle z ciszy wybija się dźwięk, pisk, niczym zawodzący od wieków głos. Po chwili dołącza no niego drugi. Skrzeczący, ale równie płynny. Ten dźwięk niemal kaleczy ucho. A to nic innego jak przesuwane krzesło. W mroku, bez innego dźwięku, nie do opisania. I dwie osoby poruszające tymi krzesłami w rytm mrocznego tańca. Potem szepty, potem tupot ludzkich nóg. Szepty. I na koniec katarynka dziecięca.

Można by zrobić z tego niesamowite show. I tak byłem przejęty, ciężko jest ubrać wszystko w słowa. Szczególnie, że w samym pomieszczeniu słów prawie nie było - i taki miał być tego cel.



Mam pomysł, powiedziałem Oliwii i kilku osobom, może napiszę do tego małego muzeum. Oni są otwarci na nowe pomysły. Każdy, kto widział sekwencję kata w naszym karate, wie, że to niesamowite doznanie dźwiękowe. Łopot ciężkiego kimona, oddech, kopnięcie i tupnięcie, okrzyk. W ciemności, w takich warunkach, to może być wyjątkowo ciekawe. Szczególnie, że kimono jest śnieżnobiałe. Zobaczymy.

Wracając natknęliśmy się na przepiękny dom. Opuszczony, zaniedbany. Ale z pewnością jeden z najładniejszych w Oslo. Z niesamowitymi tarasami, widokiem na całe Oslo i fiordy. Tylko sąsiad niemrawy, w mauzoleum...



Po długim spacerze rozstaliśmy się. Pojechałem inną drogą. Chciałem zmienić trochę trasę. Udało mi się. GPS wyprowadził mnie na autostradowy wyjazd z Oslo. Po chwili dopiero zrozumiałem, że przestawił się na moduł samochodowy, co nie zawsze pokrywa się z transportem rowerowym. Z tego wszystkiego pogubiłem się, a ulica którą chciałem znaleźć owszem odnalazła się. Ale biegnie przez spory kawałek Oslo. I tak, z dwudziestu kilometrów zrobiło mi się nagle dwa razy więcej. Nie poćwiczę dzisiaj zbyt długo. Ledwo znalazłem drogę z powrotem, ale było warto. Zgubić się w takim mieście o północy to też ciekawe doznanie. Nawet byłem skłonny zapłacić te 30zł za coca colę, ale wszystko było zamknięte. Tutaj nie ma niestety sklepów nocnych. Może to i dobrze. Zimna woda smakuje równie dobrze. Jeden łyk i całe zmęczenie mija, a wraca wiara. Dziwne to uczucie. Vita...

Nawet kropla burzy twój zmysł,
Pokoju w pokoju, 
a przecież masz wszystko,
do końca 
świata i światła.

Zbliża się godzina wilka. Chociaż szybko nie zasnę chyba się położę. Słucham Michała Lorenca. Bardzo pasuje do tego nastroju. Dzisiaj nawet za oknem jest ciemniej. Dni już stają się krótsze, bardzo szybko się to zmienia. W nocy temperatura spada gwałtownie. Dobranoc.


"Vargtimmen, godzina wilka. Jest takie zupełnie nie po skandynawsku metaforyczne i niesamowite. Godzina wilka to czas przed świtem, między 3 a 5 nad ranem, ostatnie godziny nocy, zaraz przed powrotem światła. Według ludowych wierzeń to najtrudniejsza część doby, czas, w którym rodzi się najwięcej dzieci i najwięcej ludzi umiera, śpiący mają najgorsze koszmary, a cierpiących na bezsenność ogarnia największy lęk. Czuwających przy ognisku zaś w tym czasie właśnie mógł zmorzyć sen, czyniąc z nich łatwe ofiary wilków. Według nauki natomiast jest to okres najmniejszej aktywności organizmu, kiedy obniża się temperatura ciała, ciśnienie krwi i przemiana materii."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz