piątek, 19 lipca 2013

Bez reszty...

Nie pisałem kilka dni - fakt. Ale z drugiej strony nie działo się nic wyjątkowego, nie robiłem zdjęć, bo powoli okolica staje się znana. Wiele rzeczy już tak nie szokuje. A poza tym, nie jestem jakimś wybitnym poszukiwaczem przygód.

Pogoda zmieniła się nie do poznania. Każdy dzień jest słoneczny i bezchmurny. Gdyby nie wiatr od morza naprawdę nie dałoby się wytrzymać w mieście. Następne kilka dni na pewno będzie podobne. To dobrze, potrzebuję słońca, może jednak jestem na baterie słoneczne. Dziwnie nas stworzono, że fizycznie potrzebujemy promieni słonecznych, prawda? Jakim sposobem blask słońca może pobudzać endorfiny w człowieku? 

Przedwczoraj miałem okazję razem z Oliwią zaprezentować danie rodem z Polski. Zrobiliśmy pierogi. Trochę zmodyfikowaliśmy przepis, ponieważ użyliśmy mąki pełnoziarnistej, grahamowej. Nadzienia były trzy: kasza gryczana z serem, ruskie i nadziewane jagodami. Wszystkim podobała się praca przy robieniu pierogów, każdy z 6 osób znalazł coś dla siebie. W sumie to jakaś kolejna umiejętność zamiany suchego zboża w ciekawe jedzenie.







Oliwia robiła ciasto. Ja przygotowałem farsz i gotowałem. Potem wszyscy kombinowaliśmy z zaklejaniem. Na szczęście ciasto było wystarczająco sztywne i o dziwo żaden się nie rozleciał! Problem powstał, kiedy zobaczyliśmy ilość towaru... Do dzisiaj mam jeszcze zapas. Nic to, czwarty dzień pierogi... Ale są bardzo smaczne. Do tego sos grzybowy a'la Marcin i same znikają.

Oslo już mnie nie dziwi. Czuję się bezpiecznie na ulicy, nie zastanawiają mnie irokezy na głowie, czy niebieskie włosy. Każdy chce być w tym kraju inny, i każdy inny to rozumie. Piszę o tym wielokrotnie, ale to prawda. 

Opłaca się być wegetarianinem. Albo przynajmniej kilka posiłków robić tylko warzywnych. Mięso w sezonie letnim jest jeszcze droższe, to pewnie za sprawą sezonu grillowego. 100 koron za porcję mięsa wołowego na 2 hamburgery. Oczywiście, są też tańsze rzeczy, ale mówię o tym co rzuca się w oczy. Piwo też oscyluje w granicach 25-35 koron za puszkę. To już barbarzyństwo! Na szczęście prawo pozwala robić własne piwo i z tego co wiem sporo osób robi własne. Już chyba wspominałem, ale powtórzę, bo była to wyjątkowa sytuacja - piłem piwo o smaku mango i cytrusów. I drugie, żywe, pszeniczne z jakimś dodatkiem, chyba dębu. Mocno cierpkie. Co ciekawe, piłem je w szkole, na małej degustacji. Zaoferował mi je kolega Oliwii, który przetrzymywał je w specjalnej lodówce, którą przerobił.



Fajny pomysł. Trzeba będzie pomyśleć...

Z ciekawostek - zatkał nam się w mieszkaniu zlew w kuchni. Panika i rozpacz. Oczywiście przetykacza nie ma. Żadnej chemii też. Moja urocza współlokatorka przyznała się, że wylała cały dzbanek liściastej herbaty do zlewu. Dziwi mnie jak udało jej się wcisnąć niektóre kawałki przez sitko, ale to już zostanie tajemnicą nieodgadniętą. Po kilku godzinach udało się odetkać. W tym czasie rozmontowałem całą baterię, oczyściłem kolanka, a Ane Liv przywiozła przetykacz. Powoli, z wrzącą wodą udało się. Złożyłem całość i zostałem bohaterem - wizyta hydraulika to koszt ok. 3000 koron. Śmieję się i myślę - może trzeba trochę zmienić branżę? Zawsze po naprawie kibla mogę usiąść do czyjegoś komputera...

Ćwiczę. Cały czas, kiedy czuję potrzebę, kiedy mam siłę. Ciężko mi się czasem zmotywować, czasem odpuszczam, żeby potem ćwiczyć więcej. Mam wrażenie, że wszystkie odpowiedzi są w zasięgu wzroku, kiedy ćwiczę. Ciężko to wytłumaczyć, ale im głębiej siebie sięgam, tym bliżej rdzenia jestem. Tym czystsze są odpowiedzi, bardziej klarowne. Zastanawiam się - czy świat mógł się tak bardzo zmienić w ciągu ostatnich 5-10 lat? Przebrałem swoje uciekające pomysły na życie, ideały. Wiele się przedawniło. Na wiele nie mam już ochoty. A na pewno wiele rzeczy błędnie postrzegałem. Cały czas myślę, że patrzenie na osiągi przez pryzmat bezpieczeństwa finansowego jest celem. Bzdura. Weryfikuję to i chyba niedługo wyrzucę do śmietnika razem ze snem o Kanadzie. Dlaczego? Kilka osób, które tutaj poznałem to kolejny poziom martwienia się o pieniądze. Ile to kosztuje, ile się zarabia. Może będzie mnie stać na 40, a może na 45 metrów mieszkania. Takie same zmartwienia, inne kwoty. Nie znajduję słów, żeby opisać jak bardzo mnie to zaczyna denerwować. To porównywanie cen, zarobków. Te artykuły na portalach w stylu - "Polak zarabia tyle, a Szwajcar tyle. Którego stać szybciej na nowego merca?". Trochę mnie boli, że nie będę w wieku 30 lat jeździł jakimś fajnym autem, ale z drugiej strony czy potrafiłbym się nim wtedy tak cieszyć jak teraz kiedy o nim myślę?

Wartość przedmiotu po obu stronach wystawy sklepowej, pomimo jednakowej ceny, zmienia się po przyjściu do domu.

Nic nie jest takie same nazajutrz. Potrzebne jest więc coś, w co można inwestować coś innego niż pieniądze. Coś, w co mogę zainwestować czas, życie, pasję. Muszę zmądrzeć, nie dać się oszukiwać mediom, ludziom u władzy. Przecież czekając na lepsze czasy zmarnuję dni na stanie w kolejce. Bez szaleństw, jasne, ale trzeba znaleźć miejsce, w którym można zrobić kolejne kroki. Może warto zainwestować w kawałek ziemi? Spłacać powoli, jeździć tam, ćwiczyć. Mieć świadomość, że coś z czasem będzie moje? Nie wiem, niedługo coś się zmieni. Potrzebne jest miejsce, w które można włożyć trochę serca. Jeszcze nie wiadomo jak się ułoży sytuacja w Oslo. Może los, jak to zwykle robi, sprawi, że sytuacja sama się zacznie układać?

Dzisiaj zrobiłem naprawdę duży krok wewnątrz siebie. Chciałem osiągnąć pułap, który sobie wyznaczyłem - nie udało się. Pojechałem na szczyt jednego z fiordów, na taras widokowy. Planem było wykonanie dziesięciu tysięcy uderzeń, różnymi technikami. Powtórzeniami po 500 sztuk. Czasem po tysiąc. Po wjechaniu na górę w trzydziestostopniowym upale byłem dobrze rozgrzany. Miałem wodę, miałem jedzenie. Wiatr od morza chłodził. Świetna widoczność dała dzisiaj wspaniałe widoki. Widziałem daleko oddalone wyspy. Czego więcej trzeba? Stanąłem na skale i po krótkiej rozgrzewce zacząłem. 

Powiem wprost - jest ciężej, jeśli nikt nie patrzy. Robisz to pod własnym okiem. Nie możesz się wsłuchać w narzucany rytm - musisz go znaleźć samodzielnie. Karcisz się w myślach, kiedy zrobisz coś nie tak. Powtarzasz. Łatwo się zgubić w liczeniu po kilkuset. Powtarzasz więc ostatnie dziesięć. I tak dokładnie przez 3 godziny. Różne techniki, odpoczynki na wodę, trochę rozciągania. Trochę czułem się głupio kiedy kilka osób przechodziło obok. W sumie to ścieżka w lesie. Ale nie zwracałem uwagi. Może z przerwą dałbym radę, ale po 3 godzinie nie czułem rąk. Ale czułem skałę pod stopami i spokój w środku. Każdy kolejny ruch był jakby płynięciem wgłąb czarnej mazi. Jak wtedy, gdy nurkujesz i masz nadzieję, że wystarczy ci powietrza, żeby podnieść coś z dna. I za każdym razem dno jest coraz głębiej, a ty musisz wytrzymać jeszcze trochę. Na pewno zrobiłem dokładne 5000. Może 5500. Po pięciu tysiącach nie liczyłem już, nie było sensu, a robiłem jeszcze około pół godziny. Potem technika spadła drastycznie, nie potrafiłem wykonywać ruchu tak jak trzeba. Stwierdziłem, że nie ma sensu. Może kiedyś jeszcze się uda. Trochę jestem na siebie zły, ale niedużo. Naprawdę dałem z siebie tyle, ile mogłem.

Po treningu siedziałem na skale, patrzyłem w dół. Dziwne połączenie - stocznia i żywy fiord. Nieskalana natura i wielkie kontenery obok. Niby dzicz, ale okiełznana. Odpocząłem, zjadłem, poopalałem się i wróciłem. Przynajmniej zjazd z fiordu jest przyjemnością. Ile razy może być przecież w życiu pod górę?



To był dobry dzień. A jeszcze trwa! Do usłyszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz